sobota, 31 lipca 2010

Pięknych kilka dni.


Muszę Wam powiedzieć, że jestem pod wielkim wrażeniem tych ostatnich kilku dni.Nigdy w czymś takim nie uczestniczyłam, nigdy nie byłam otoczona takimi ludźmi, takimi pokładami energii. Dziś już jestem na Mazurach, chwilowo wśród zgiełku portowego życia i nie mogę przestać myśleć o tym jak bardzo jestem szczęśliwa, że mogłam uczestniczyć w zgrupowaniu owianym tematem tai chi. Nie dość że wykonałam mnóstwo ćwiczeń wzmacniających moją nogę, ciało, kręgosłup i wiele innych partii ciała, to jeszcze nauczyłam się wykonywać różne, bardzo ważne ćwiczenia oddechowe, które od kilku tysięcy lat wykorzystywane są w medycynie chińskiej. Teraz mogę zaczynać nimi każdy dzień i wizualizować jak to coraz szybciej wracam do zdrowia. Podoba mi się ten obraz.

Wracając z okolic "Whitegostoku" zagnało mnie na Mazury. Przyjaciele od kilku dni krążąc po tych polskich wodach,wypatrywali mnie ze swojej łódki. Dziś jesteśmy już wszyscy razem i lada moment, znów wypłyniemy tam, gdzie cywilizacja nie naznaczyła jeszcze otaczającej nas przyrody. Korzystam więc z chwili gdzie jakimś cudem w powietrzu jest internet.
Próbowałam przez 2 dni załadować jakiekolwiek zdjęcia, ale niestety jakość łącza, z którego korzystam na to nie pozwala.Pamiętajmy to są warunki prawie polowe.Nawet dla komputera.
W czwartek do Warszawy. Następny poniedziałek wzbijam się w powietrze i wyruszam w wielką podróż za ocean...

środa, 28 lipca 2010

Mogę z pewnością powiedzieć, że jeszcze kilka dni temu nie miałam zielonego pojęcia o tym jak wyglądają prawdziwe,pełnowymiarowe treningi taiji quan. Choć od prawie roku regularnie starałam się ćwiczyć i brać udział w cotygodniowych treningach to jednak dopiero tutaj, czuję jak bardzo się w to wciągnęłam. Jak bardzo się w to angażuje.

Nasza nie tak duża (choć mieszcząca około setki osób) osada, jest totalnie odcięta od świata. Nie mam tu nawet zasięgu. I bardzo dobrze, bo telefon od kilku dni leży w plecaku i nawet nie ciągnie mnie by go stamtąd wyciągnąć. Oczywiście żeby nie było zbyt okrutnie bo internet działa bez zarzutu.
Jest mi naprawdę fajno. Bardzo dużo ćwiczymy, bo od samego rana do późnego wieczora. Dziennie przypada nam 8 godzin treningów z przerwami na posiłki i krótką przerwą po-obiadową. Z każdym dniem zwiększa się mój zakres ruchów, nie tylko tych z tai chi związanych.
Mimo wszystkich wspaniałych rzeczy jakie mnie ostatnio spotkały ,ciężko mi było pogodzić się ze swoim utykaniem. Z tym, że noga nie do końca sprawna. Z tym , że zrost po naświetlaniu wciąż postępuje i regularnie zmniejsza zakres ruchów.
Jak się okazuje, moje możliwości powrotu do sprawności fizycznej nie są do końca przekreślone.Dziś przekonałam się, że ćwicząc, próbując, wzmacniając mięśnie w różny sposób , mogę jeszcze wiele zdziałać. Strasznie jestem z tego powodu szczęśliwa, mam ochotę ćwiczyć i ćwiczyć. Mimo zmęczenia jakie gdzieś tam odczuwa moje ciało, nie sposób nie zauważyć mnóstwa pozytywnych rzeczy jakie się w nim dzieją. Energii jaka w nim krąży i jak oczyszcza mój umysł i serce.
Poważnie, jestem mega szczęśliwa.
Do równie fantastycznych atrakcji zgrupowania, dochodzą : zastosowania bojowe tai chi , ćwiczenia oddechowe ( o których wielokrotnie czytałam w lekturach prozdrowotnych), qi gong (a w tym również przepiękny styl białego żurawia) i kąpiel w dźwiękach gongów (!!!!).

Równolegle czuję oddech Bostonu na moim karku. Zaraz po skanach zamierzam otrzymać wspaniałe wieści. Czy się uda ?

Foty jeszcze dziś. Si Ju!

sobota, 24 lipca 2010


Miałam za sobą dwie ciężkie noce. Nie lubię narzekać, ale chyba wysokie temperatury dają mi się we znaki. Do tego stopnia, że zaczęłam budzić się w nocy,nie mogę zasnąć bez skierowanego centralnie we mnie wiatraka-weterana i szklanki z zimną wodą przy łóżku. Zaniepokoiło mnie to, bo naprawdę w tych zrywach nocnych czuję się źle. Mam nadzieję, że z tym jakże diametralnym ochłodzeniem jakie ma dziś miejsce, skończą się moje dolegliwości.Trzymać mnie tu kciuki. Bo jak się sytuacja powtórzy, będę zmuszona zrobić morfologię. By sprawdzić co w trawie piszczy...

Tymczasem nastała sobota. Wieczorem czeka mnie urodzinowa imprezka (jutro z bratem kończymy 25 lat - jajks!). Fajnie będzie się spotkać z paczką znajomych. Pokręcić nogą, poplociuchować. Do tego czeka mnie dziś pakowanie bo już jutro jadę na krótki obóz tai chi. Super będzie medytować wśród natury, ćwiczyć na świeżym powietrzu. Mam nadzieję, że będę miała możliwość podesłać jakieś zdjęcia.Zrobię co w mej mocy. Wracając z Suwalszczyzny (bo tam obóz ma miejsce) zahaczę o Mazury. Jest taka jedna łódka, z taką jedną wachtą...Nie mogę się doczekać.
Tak więc czeka mnie miły czas. Po powrocie, kilka dni na wielkie pranie, spotkania z rodzicami i kierunek --> Boston Baby!

Rezerwuję kilka kciuków dla Kogi. Ma dziwny guz na brzuchu... Oby to coś niegroźnego. Śmieciuchów już za dużo w tej rodzinie. Cholerstwo wstrętne. Dziś jedziemy do weterynarza.

Całus moi drodzy!

sobota, 17 lipca 2010


Dzień dobry moje ludki.

Jak się okazuje awaria internetu i jego brak w ciągu 6 dni jest bardzo ciekawym przeżyciem. Pierwsze 3 doby wydawały się być bajeczne, no bo znikąd nagle tyle czasu. Na prasowanie, na książkę, na relaks, na spotkania ze znajomymi. Później wszystko zaczęło się komplikować. Tęsknota za moim kochanym blo coraz większa, zalegająca kupka maili w skrzynce zaczęła śnić się po nocach a i inne sprawy chcąc oszczędzić czas - można często załatwić drogą internetu.
Ale. Komputerowy detox zaliczony pełną gębą (no prawie, bo pominąć trzeba nie związane z siecią prace na graficzno architektonicznych programach :) ), dziś już mogę klikać, pstrykać, przeglądać i ... pisać - przede wszystkim.
Troszkę gorąco. I choć średnia kąpieli dziennie = 5 , to jednak uwielbiam taką pogodę. W niczym mi ona nie przeszkadza. Czuję ,że jest lato, do tego słońce dodaje bardzo dużo pozytywnej energii.
Przesyłam obiecany wcześniej przepis. Choć przy tych temperaturach wolę się delektować zimniutkim, orzeźwiającym, zielonkawym szaleństwem.

Brownie.
2 tabliczki gorzkiej czekolady ( kakao > 70%)
1 kostka eko masła (jeśli ktoś ma środki finansowe najlepiej zastąpić je sześcioma pełnymi łyżkami masła ghee)
syrop klonowy (ilość wg. uznania)
zmielone eko suszone bananki (jeśli nie eko,to zwróćcie uwagę czy nie są z dodatkiem siarki-czytać etykiety!)
4 jajka (jedynki, zerówki, albo od dziadków ze wsi psze Państwa!)
orzechy włoskie do posypania

Czekoladę i masło rozpuścić na bardzo małym ogniu,później odstawić na chwilę, aż ostygnie.
W osobnym kubeczku zmixować (ok 5 min) jajka z syropem klonowym i suszonymi bananami.
Powoli dodajemy roztopiona czekoladę z masłem.Mixujemy wszystko razem.Jeśli uważacie, że konsystencja jest troszkę za rzadka, można dosypać trochę kakao (bez cukru!).
Masę wlewamy do brytfanki wyłożonej papierem do pieczenia. Wkładamy do piekarnika 180 "stopniów" , na dosłownie 18-20 minut (choć najlepiej jest obserwować czy nie jest za wcześnie albo za późno). Wyjmujemy,studzimy i wkładamy do zamrażarki na ok 30-45 min.

Biorąc pod uwagę fakt, że mimo fantastycznych właściwości antyrakowych, w gorzkiej czekoladzie przemyca się trochę cukru na podobną rozpustę pozwalam sobie od czasu do czasu. Nie za często. Pamiętajcie. Warzywka first.
Serwus!

poniedziałek, 12 lipca 2010

Tygodnie mijają w sekundy, lata w miesiące.
Tyle się przecież działo. Pamiętam jak dokładnie rok temu otwierając oko każdego dnia, odliczałam dni do operacji. Jak cichutko liczyłam na to ,że wszystko się uda. Jak trochę ze strachu zaciskałam piąstki by na drodze nie napotkać żadnej przeszkody. Leżę sobie już w lóżku i tak piszę, kiwając uratowaną kończyną. Wątroba mi się śmieje. I wszystko inne w środku - przepełnione radością.
Upały dają się we znaki. Stopy trochę puchną i utrudniają swobodne spacery. Muszę przyznać, że opisywana w ostatnim poście aktywność połączona z szkolnymi egzaminami dała mi się we znaki. Dziś jestem bardzo zmęczona.
Dla Wiernych Smakoszy - przepis na ciastko już lada dzień!

niedziela, 4 lipca 2010


Pierwsze, krótkie wakacje mam za sobą. Muszę powiedzieć, że dawno nie byłam tak zharmonizowana emocjonalnie. Dawno tak pewnie się nie czułam. Dawno nie miałam takiej chęci działania na różnych płaszczyznach mojego życia. Wykorzystuję to. Tygodniowy odpoczynek pozwolił zregenerować energię utraconą na przestrzeni wcześniejszych tygodni. Dziś czuję się genialnie. Zarówno fizycznie jak i tam, w środku.
Coraz więcej planów umieszczam na swojej liście.Coraz więcej pomysłów.I choć potrzebuję czasu i dobrych wiatrów na ich realizację, chyba nic nie wybije mnie już z rytmu. Tak sobie przynajmniej dzisiaj myślę.
Będę rozkoszować się niedzielą bo znów czeka mnie bardzo aktywny tydzień. Ale wcale mnie to nie przeraża. Uwielbiam tę codzienną aktywność. I choć niekiedy nie mam siły na najmniejsze czynności, to jednak w głowie szaleje satysfakcja, że w końcu realizuję się w czymś o czym zawsze marzyłam. W końcu odważyłam się iść drogą, która zawsze wydawała mi się słuszna.
Czuję się jak wolny ptak, który bawiąc się podmuchami wiatru , zmierza do dawno wyznaczonego sobie celu. A lot ten, choć wymaga często pracy i poświęceń, jest najprzyjemniejszym lotem jaki kiedykolwiek odbyłam.

Za miesiąc wyjazd. Check up w Bostonie. Skany ,badania ,konsultacje. Ważne rozmowy o przyszłości. Wyznaczenie kierunku procesu leczenia (zdrowienia). Na razie nie myślę o tym za dużo. Choć temat zbliża się do mnie wielkimi krokami.