Minął wtorek...Siedzę sobie w swoim zakątku,promienie słońca zaglądają przez okno,w mieszkaniu rozlegają się kojące melodie Huun-Huur-Tu,ja popijam kolejną filiżankę zielonej herbaty i czuje spokój...spokój i wielką radość,że został mi dany kolejny dzień.Kolejny dzień i szansa na dużo dużo więcej.Wczorajsza kontrola potwierdziła pozytywne działanie leku.Trzy małe guzki w plucach zrobiły się jeszcze mniejsze,a Śmieciuszek tak jak przewidywałam oblał się pąsem i przestał rosnąć.Jak na jeden miesiąc kuracji Sutentem można to uznać za dość duży sukces...Ba,wiadomo że mógłby w ogóle wyparować,ale nawet nie wiecie jak dużo pracy włożyłam w ostatni miesiąc,jak bardzo starałam sie pielęgnować swój organizm po to bo usłyszeć takie wieści...
Teraz pozostaje problem zorganizowania kolejnego opakowania leku.Nie wiadomo czy będą refundować.Może uda się "podciągnąć" mój przypadek pod badania kliniczne.Narazie nic nie wiadomo.Musimy czekać...ale nic to, na pewno jakoś się uda,zrobiliśmy już przecież tak duży krok...Los nie mógłby mi go zmarnować.Wszystko dzieje się po coś albo z jakiegoś powodu.Ostatnimi czasy życie "wydeptało" mi taką scieżkę rozwiązań,że niemożnością było by jej nie wykorzystać.Grzechem wręcz!
Niedługo wylatuję do Bostonu.Na razie tylko na konsultację...Nie wiemy przecież co dokładnie chcą mi zaproponować,ile trzeba będzie za to zapłacić...Ale trzeba iść dalej.Próbować,pytać i szukać.Mam wrażenie że powolutku zaczynam wychodzić z tego ciemnego tunelu.Taaak idę w kierunku jeszcze małego,ale bardzo bardzo jasnego światełka.Ale nie bójcie się to nie Niebiańska Otchłań.Moim jaśniutkim promyczkiem jest życie...