czwartek, 23 września 2010



Dużo słońca na świecie i w moim domu.
Mogę garściami korzystać z ostatnich dni wakacji. Udało mi się wykonać wszystkie założone rzeczy i niemal od razu poczułam jak schodzi ze mnie ciśnienie. Taka ciążąca świadomość obowiązków dnia codziennego, pracy, szkoły i miliona innych spraw.
Dawno nie miałam podobnej chwili wytchnienia. Poważnie. Dzisiejsze przedpołudnie spędziłam w dresiku, w łóżku, wśród gazet, książek, kotów i dobrego filmu. Najlepsze jest to, że w ogóle nie mam wyrzutów sumienia z tego powodu. Jak ja tęskniłam za takim przedpołudniem!
Wypadałoby uskutecznić taki relaks jeszcze kilka razy. Zregenerować ciałko. Odpocząć. Zrobić reset.
Kolejny rok akademicki zbliża się wielkimi krokami. Milion nowych przedmiotów, milion nowych zadań. Czuję swego rodzaju ekscytację, ale przez 3 kolejne dni - nie będę o tym myśleć. Wszystko w swoim czasie.
Jesień niesie ze sobą w kontenerze miliardy bakterii i wirusów. Tylko odbieram od znajomych telefony - chora, chory, kaszlący, kichająca, prątkujący. Mnie się narazie nic nie tyka. Bombarduje swój układ trawienny wspomagaczami. Tymi warzywnymi. Ostatnio zadzwoniła do mnie najlepsiejsza kumpela ze studenckiej ławki. Paula, weź mi coś doradź - mówi - bo ja cały czas kicham, a Ty taka ciągle...zdrowa jesteś :)
W poniedziałek kontrolna morfologia. Zobaczymy, co tam w trawie piszczy.

czwartek, 16 września 2010










Coraz krótsze dni, coraz chłodniejsze wieczory. Zmrok puka do okien. Światło nocnej lampy próbuje rozświetlić wnętrze mojego strychu.
Nigdy nie spędzałam jesiennych wieczorów sama. Jest w tym coś dziwnego, ale i magicznego zarazem.
Ostatnie dni wyglądały dość podobnie. Był czas na odpoczynek, były chwile na załatwianie różnych spraw. Gdzieś czuję, że żyję, że się realizuję, że idę na przód, zdrowieję. Od jakiegoś czasu mam jednak wrażenie, że pewna, ważna część mojego życia zostaje za mną. Nie potrafię tego dokładnie zdefiniować. Czuję się jakbym wychodziła ze swojej skorupki. Dokładnie wiem co dalej robić, dokładnie wiem, że trzeba iść taką drogą jaką dyktuje Wszechświat.
Nie miałabym z tym problemu, ale gdybym tylko mogła tą skorupkę schować do plecaka i zabrać ze sobą ... wszystkie wspomnienia, obrazy, światło...

Narazie chodzę "wokół" tego. Myślę. Mam przeczucie, że z którymś ze wschodów słońca, trzeba będzie rozwinąć skrzydła, otrzepać z kropel przywiązania i polecieć w inną stronę. W stronę przyszłości. Zbieram siły. Bo nie będzie powrotu. Tak myślę.

W głowie rodzą się nowe pomysły. Bardzo bym chciała je zrealizować. Temu poświęcę najbliższe tygodnie. Równolegle z powrotem do zdrowia.

sobota, 11 września 2010


Jak uzbierałam ćwierć miliona dolarów.

Wczorajszy artykuł w GW. O mnie i mojej Siorce.
Linczek + magiczne zdjęcie Bartka Bobkowskiego.

Dziś o godz. 13:00 będę gościem w Radio Tok FM (97.7)
Do usłyszenia!
:)

środa, 8 września 2010



Jedną ręką o tutaj, coś klikam, drugą przy książkach. Lewą nogą w
lodówce a myślami to już chyba w łóżku. Kolejnych pięć dni owianych tematem nauki i próby
połączenia jej z obowiązkami życia codziennego zdrowiejącej Pauli P. Nie wiem czy to kwestia starań i powiedzmy sobie szczerze - całkiem niezłej organizacji, mam wrażenie, że realizacja listy zadań na ten tydzień idzie jeszcze sprawniej niż poprzednio.

:)

Możecie się śmiać lub nie, ale biorąc pod uwagę fakt, że jestem mistrzem w robieniu wszystkiego na raz, jest we mnie mała iskierka nadziei, że w zakresie ustalania harmonogramu dnia, tygodnia czy miesiąca - będą jeszcze ze mnie ludzie.
Z rzeczy chyba istotnych.
Od poniedziałku ruszył cykl ciekawych i bardzo potrzebnych artykułów Gazety Wyborczej Leczyć po ludzku - Onkologia.
Trochę oczami pacjenta, trochę urzędnika. Trochę w skórze lekarza a czasem indywidualna opinia dziennikarza. Choć mnie interesuje najbardziej pierwsza z tych czterech pozycji, myślę że warto poczytać.
Akcja będzie trwała 2 tygodnie. Codziennie jakiś onkologiczny artykulik. Zbieram jeden za drugim.

Tu macie wersję internetową.


Wy czytajcie, a ja idę życzyć swoim notatkom słodziutkich snów.

niedziela, 5 września 2010


Ciężki tydzień za mną.

Fizjologicznie zdezorientowane zmianą czasu ciało zostało brutalnie zmuszone do ambitnych planów dyrekcji jaką stała się moja ,całkiem nieźle osiwiała już głowa. Poniedziałek zaczęłam przedpołudniem spędzonym w Centrum Onkologii. Leki odebrane, cała dokumentacja dowieziona. Nie obyło się bez marchewkowo - bufetowego soku i standartowego już bukietu surówek. W osłupienie wprawiły mnie przyniesione przez Siorkę Eko Daktyle - kupione w szpitalnym sklepiku (!!!) Jako jedyne, pozbawione spożywczego paradoksu tego miejsca. Kolejne dni upłynęły szybko, bo pracowicie. Kilka zaległych szkolnych rzeczy z letniej sesji dość długo wisiało mi nad głową. Część do przodu, na resztę mam jeszcze tydzień. Najcięższa jednak część chyba za mną. Ciężko jest dyskutować ze zmęczonym ciałem. Powiedzieć - Gościu, jeszcze godzinkę nad książką i projektem, gdy ten z całych sił ciągnie do łóżka, albo buntuje się opadającymi powiekami. Jak tylko wytłumaczyć to Profesorkom? Nie lubię tego wcale. No bo jak to brzmi w ustach zdrowo wyglądającej osoby. Nie zdążyłam, bo chciało mi się spać? Bo nie wytrzymuję tempa? Na szczęście można sobie z tym poradzić rozciągając dane założenia w czasie. W tydzień robić to co w dwa dni i jedną noc. W miesiąc to co w tydzień. Przekładam to na życie. Na swoje założenia, oczekiwania?

Tylko czy mam czas?

Wychodzę z założenia, że tak. Dużo dużo czasu.
Głęboko wierzę, że sprawy idą w dobrym kierunku. Wszystko na to wskazuje. Right? Równolegle staram się skonsultować ostatnie wyniki z pewnym pulmonolomistrzem. Czy dowiemy się czegoś nowego?
Trochę się boję tych rozmów, ale lepiej pytać pytać - nie błądzić. Czuję w sobie duże pokłady energii do rozwijania swoich umiejętności rakobójczych.
Już ja mu pokażę.
Skubanemu.


Ciekawe rzeczy czekają mnie tego miesiąca. Ale wszystko w swoim czasie. :)