piątek, 26 sierpnia 2011

Wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie. Do dziś nie miałam zabiegu. Mój oddech musi się ustabilizować, wszystko musi odbyć się bezpiecznie i pod największą kontrolą. Stymulujemy mój organizm, pobudzamy go troszkę do samodzielnej pracy. Jestem tym czasem bardzo zmęczona - bo uwierzcie mi czasem to potworny wysiłek. Oddział OIOM cycuś glancyś. Nie mogę wyjść z podziwu dla personelu w szpitalu, w którym leżę ( i w cale nie chodzi tylko o oddział Intensywnej Terapii ). Miejmy nadzieję, że każda składowa tej opieki medycznej będzie miała olbrzymi wpływ na to jak się będę czuła i na to jak będę wracała do formy. Tymczasem bardzo Was proszę o wspaniałe i ciepłe myśli (choć widzę, że wcale ich tu nie brak), cierpliwość jeśli chodzi o luki w postach (dzisiejsza obecność komputera na oddziale jest czymś dość wyjątkowym.
I tyle. Godzina po godzinie, dzień po dniu. Niech to zmierza w stronę w którą powinno.
Na zdjęciu ja i mój niebieski kciuk. Niedługo będę puszczać z niego laser i wypalać wszystkie śmieciuchy świata. Taki Plan Panie i Panowie :)
Całuje.
Jeszcze słaba, pau.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Właśnie dostałam zdjęcie od swojego Przyjaciela. Jest w miejscu, w którym ja zawsze chciałam być. Góry pokryte lasami. Drzewa życia - tak je nazywają.  
" thousands of thoughts and blessings to you... Ch. "
Układam się do snu.
Dali mi jeszcze dziś odpocząć. I dobrze, bo dwa ostatnie dni byłam bardzo słaba. Jutro kolejna przeprawa. Moja kapliczka z kontaktów, Świętego Obrazka, TLENU i kilku medalionów szczęścia będzie dziś moją oazą spokoju. Jest mi lepiej. Może dlatego, że przyjęłam dziś pokaźną ilość kroplóweczek. Czuję się lepiej, zwłaszcza, że zaraz przyjedzie moją najwspanialszą MamĄ, razem się wykąpiemy, spróbujemy coś zjeść, przytulimy się do snu i będzie cacuszko. Mówię Wam. Mamy mają MOC.Wielką.
Także tego. Tfu tfu, odpukać w niemalowane, solą przez lewe ramię czy jakoś tak, warkocz czosnku na szyję i działamy  dalej.

piątek, 19 sierpnia 2011

Dziękuje Wszystkim którzy byli cały czas przy mnie - myślami, duchowo i fizycznie. Operacja sie udała. Moje senne jeszcze i nieco obolałe ciało nieśmiało się uśmiecha.
Udało się udrożnić lewe oskrzele, tak żeby płucko podjęło pracę. Częściowo. Procedurę trzeba będzie powtórzyć w przyszłym tygodniu (planowo poniedziałek), ale dużo zależy od tego jak będę się czuła.
Stawiamy małe kroki i to w dobrym kierunku - to najważniejsze.
Tak się cieszę, że trafiłam pod opiekę Profesora. Wielkie Doświadczenie, dobre chęci ale i rozwaga, ostrożność były tutaj kluczowe. Nic tylko trwać w niskim ukłonie.
Bez Was moja forma też byłaby nijaka. Jesteście moją siłą. Dziękuję. Z całego serca.I przesyłam jasny promyczek.

pau.

środa, 17 sierpnia 2011

No dobra. Czas poczynić jakieś kroki. Bronchoskopia potwierdziła i ukazała kilka chorobowych kwestii. Już jutro Pan Mistrz Profesor Magik spróbuje mi pomóc. Nie będzie to rozległa operacja polegająca na usunięciu węzłów chłonnych - na dziś i na tutaj, jest to zbyt rozległe i ryzykowne. To co mnie czeka to wszelkie próby udrożnienia dróg oddechowych i przywrócenia lewego płuca do normalnej funkcji. Również istnieje duże ryzyko, powikłań, rozległego krwawienia i niepowodzenia. Ale trzeba być dobrej myśli. Nie mam chyba też innego wyjścia. Pan Jezutek troskliwie zerka z obrazka przy moim szpitalnym łóżku. Musi być dobrze. Będzie. Wierzę w to z całych sił.
To tylko jeden etap leczenia, któremu powinnam się teraz poddać. Ale robiąc małe kroczki może uda się dojść do celu. Nad resztą będziemy główkować za jakiś czas.
Całuję bardzo mocno.
pau.




poniedziałek, 15 sierpnia 2011

To dłużące się milczenie było spowodowane niczym innym jak przeniesieniem do innego szpitala - to raz. Dwa - kradną w nim na potęgę, więc nie chcąc sobie dokładać kolejnych zmartwień wyzbyłam się wszystkiego, co mogłoby kogoś podkusić i zostałam z książką i gazetami.Dziś odwiedziny brata chwilowo ratują sytuację.
Czuję się dobrze. Jak najczęściej staram się pionizować ciało - które po 2 tygodniach leżenia, miałam wrażenie zaczęło się rozleniwiać. Dziś pierwszy raz od dłuższego czasu obudziłam się bez bólu, co było bardzo przyjemne. Długi weekend w szpitalu się dłuuuży. Nic się nie dzieje, żadnych badań. Trzeba czekać. Od jutra ruszamy z grubej rury, bo czeka mnie bronchoskopia. Nie jest to jedno z moich ulubionych badań, ale jeśli ma tylko pomóc w podejmowaniu ważnych decyzji - zacisnę zęby. Od jej wyników też wiele zależy, więc przytrzymajcie kciukaski proszę. Na szczęście.
Dalej zdrowo jem, dużo śpię, czytam, rysuję i marzę o chwilach, w których będę mogła zapomnieć o tej chorobie.
Przynajmniej częściowo.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Dziś moje rodzinne macki w postaci Mamy i Siostry dotarły do Warszawskiego CO aby omówić pilnie całą sytuację. Plan taki, że musimy się skupić na udrożnieniu moich dróg oddechowych, to jest teraz priorytetem. Oby szybko zwolniło się miejsce w szpitalu, w którym zdaje się mogą mi pomóc. Wszystko też zależy od wyników przedwstępnych badań. Zobaczymy.
Staram się zdrowo i w miarę dużo jeść. Szpitalna kolacja składająca się 3 plasterków naprawdę dziwnie wyglądającej wędliny chyba nie jest strzałem w dziesiątkę. Dlatego Mamuś zaczęła mi przynosić miseczki ciepłej kaszy i warzyw. Dobrze mi to robi. Do tego zielona herbata, witaminy jakiś owoc po drodze.
Próbuję ćwiczyć. Większość dnia przeważnie leżę, dlatego takie łagodne rozruszanie kręgosłupa, barków, nóg i szyi przynosi mi ulgę. Bardzo spokojny qi gong.
Ale sen też zabiera mi bardzo dużo czasu. Wszystko dla ciała. Pieszczę je jak mogę, jeszcze wiele przejdzie.

I w głowie słońce. Wszystko będzie dobrze. Tego się trzymam.
Dziękuję Wam za wszystkie wiadomości, wpisy i za to że jesteście ze mną. Energia dociera do mnie falami, drzwiami i oknami.Nie denerwujcie się jeśli któryś z komentarzy się nie pojawia. Tu w szpitalu mam bardzo ograniczony dostęp do internetu. Brat przyniósł mi taki wynalazek co pozwala zajrzeć raz na jakiś czas, ale często się to wiesza, wolno ładuje - również w trakcie moderacji. Z resztą komputerowe kwestie trochę zeszły na drugi plan. Całuję mocno każdego z osobna. Jesteście wspaniali.

na zdjęciu rysunek, który dostałam od Zuzi ( lat 7 ). wisi nad szpitalnym łóżkiem.
lov.



 Postaram się napisać szybko i zwięźle, nawet chwila przed komputerem bardzo mnie męczy. Sytuacja nie jest taka kolorowa o jakiej bym marzyła. Tomografia komputerowa, którą zrobiono mi w piątek mówi o dużych masach węzłowych utrudniających pracę płuc (naciskających na oskrzela).Nie wiem czy jestem w ogóle w stanie przelecieć. Nie jest to powodem zaprzestania jakichkolwiek działań. W tym wypadku są nimi konsultacje z torakochirurgami. Trzymajcie kciuki, obym wpadła w ręce "Pana Mistrzunia".
Czuję się raz lepiej raz gorzej, niestety jest to zależne od ilości leków przeciwbólowych. Ale będzie dobrze. Tak sobie wymyśliłam.
buź  buź

czwartek, 4 sierpnia 2011

Obrót akcji o 180 stopni. We wtorek po rozmowie ze swoim onkologiem, który jest zdania, że zmiany w moich płucach nie powinny powodować takich problemów z oddychaniem jakie zwykłam mieć od kilku ostatnich dni, podjęłam decyzję o tym aby posprawdzać co u mnie w środku - zanim wsiądę do samolotu. Jeszcze tego samego dnia, korzystając z pomocy przyjaciół i rodziny, trafiłam do szpitala.
Już wyniki wstępnych badań potwierdziły, że moje płucka potrzebują lekarskiej pomocy - czego przyczyną są najpewniej ostatnie zabiegi chemoembolizacji.
Nigdy bym nie sądziła że kiedykolwiek ucieszę się i będę skakać pod sufit (no prawie) z powodu płynu w lewym płucu i stwierdzonego tam stanu zapalnego. Jadąc do szpitala obawiałam się, że przyczyną mojego stanu może być niestety moja choroba. Na szczęście nie.
Ale to nie umniejsza faktu, że potrzebuje teraz doprowadzić się do stanu, który pozwoli mi udać się w zamierzoną stronę. Przez kilka dni zostanę więc tutaj, pod ciepłą opieką, z przesympatycznymi Paniami u boku i tlenowymi wąsikami pod nosem.
Czuję się tu bezpieczna. Nabieram sił. Te będą niezbędne.
Podróż planowana na za tydzień. Czy będę w stanie? Robię wszystko by być.
Także tego. Taki placek.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Ostatnie przed wyjazdem dni spędzone w domu. W swoim łóżku, z kotami na brzuchu. Codzienny kontakt z rodzicami, koi moje zmysły - zwłaszcza z sytuacji, gdzie znów na jakiś czas się rozdzielimy. Bardzo ich kocham. Najbardziej w świecie.
Dużo medytuję. Mimo strachu, niepewności i poczucia bezsilności w wielu sytuacjach, wypełniam siebie Światłem i Uzdrawiającymi Mocami Wszechświata. Pomaga. Bardzo.

Piszę tego bloga żeby mi pomógł wygrać walkę o życie, a nie po to, żeby niektórzy mnie ranili i spychali z tego świata w otchłań. Dlatego muszę go zacząć moderować, niestety.
Na prośbę.

Na prośbę osób, które pytały się o kontakt z mediami. Przyznaje się bez bicia, że i tutaj miałam bardzo bardzo dużo szczęścia. Kiedy 2 lata temu (niedługo będą 3!) leżałam w szpitalu, nie do końca świadoma tego co się będzie ze mną działo, na zewnątrz - poza gmachem warszawskiego CO, moja rodzina i przyjaciele a zwłaszcza siostra, zaczęli trząść Niebem i Ziemią.  Nie wiem ile telefonów zostało wykonanych, nie wiem ile mailów wysłano do różnych stacji - wiem tylko, że cała machina ruszyła za sprawą jednego dziennikarza, który zainteresował się sprawą - i nie stało się to od razu. W momencie kiedy został puszczony jeden materiał w tv, moją historią zainteresowały się inne stacje - ale nie była to inicjatywa ani wpływ nikogo z bliskich, ale samych redakcji stacji telewizyjnych i pracujących tam osób.
Podobna sytuacja była z vel. Mistrzem Guru Wielkim Zbig Hołdysem, który dowiadując się o dziewczynie z Żoliborza wstukującej w komputer (cytuję) "niezwykłe posty", jakimś sposobem zdobył mój numer telefonu i w deszczowy dzień zaprosił na herbatę.
Całą swoją rodziną mieliśmy wiele obaw, przede wszystkim dotyczących jednego - kto, zainteresuje się, zwykłą, szarą dziewczyną, pracującą  jako kelnerka w jednej z warszawskich restauracji, kolejną z miliona chorych na raka, nie wyróżniającą się w zasadzie niczym? W sytuacji gdzie ogrom ludzi potrzebuje podobnej pomocy?
Wielkim zaskoczeniem dla mnie i moich najbliższych stał się fakt, że tym czymś co jednak było interesujące - okazał się - właśnie mój blog. Nigdy nie przestanę się temu dziwić, nigdy nie przestanę być za to wdzięczna i nigdy nie przestanę za to dziękować. Nigdy. Do dziś, drapię się po głowie, bo nie uważam się za kogoś wyjątkowego, kto przyjął nadzwyczajny stosunek do życia. Bo czy ja mam inne wyjście? Wybrałam taką drogę odczuwania i relacji ze światem jaka wydaje mi się być najzdrowsza, w pełnym znaczeniu tego słowa. I tym bardziej czuje się onieśmielona, że tak wielu ludzi to docenia.

Naprawdę mam wielkie szczęście.

Media. Choć jestem młody leszcz w tych sprawach, i choć bardzo bym chciała - nie do końca się na nich znam. Bo wydaje mi się, że nie ma wyćwiczonego sposobu, recepty na to jak promować siebie, swoją sprawę, albo prośbę o pomoc. Owszem, bez mrugnięcia okiem powiem, że w sytuacjach takich jak moja, czy tysięcy innych potrzebujących osób, pomoc mediów jest niezbędna.
Dlatego wydaje mi się, że rozpoczęcie jakiejkolwiek akcji charytatywnej powinno się rozpocząć od stworzenia czegoś, co będzie w łatwy, przystępny, ciekawy i wiarygodny sposób mogło informować większą część ludzi. Takim czymś jest np. blog, strona internetowa, utworzony event na facebooku i oczywiście nawiązanie współpracy z daną Fundacją. Telefonowanie na samym początku, np. do mniejszych  stacji radiowych, telewizyjnych, prośba o pomoc redakcje lokalnych gazet, też wydaje mi się czymś bardzo sensownym, choć nie potrafię powiedzieć czy gwarantującym sukces.
Gdy się jednak nie spróbuje, naprawdę ciężko jest się przekonać czy się uda. Dlatego, bardzo zachęcam do tego rodzaju przedsięwzięć.
Ktoś podsunął pomysł stworzenia "historii choroby", co wydaje mi się genialną wskazówką. Może dołączając do tego adres, właśnie stworzonego bloga, albo ciekawego zdjęcia, albo informacji o tym, że choroba uniemożliwia realizację największego życiowego marzenia - zwróci się bardziej uwagę na swoją sprawę? Może. Nie umiem tego przewidzieć ani powiedzieć. Ale czy ktoś byłby w stanie?