niedziela, 29 sierpnia 2010

Nie wiem przez ile będę się zmagać z jetlagiem.
Dawno nie funkcjonowałam w trybie nocnej sowy, ale jest w tym coś przyjemnego.
Cisza ogarniająca cały dom. Niewinny szum drzew, odgłosy kładącego się do snu wszechświata.
Koty wygrzewające się w nogach, lekkie sapanie Kogi leżącej przy łóżku. Przyjemne, nie za mocne światło nocnej lampy.
Czuję jak niewytłumaczalny spokój rozlewa się w moim ciele. Do tego dołączam ufność - w to co przyniesie jutro. Bliska i daleka przyszłość.
Nie potrafię powiedzieć dlaczego czuję w sobie coś tak ... przyjemnego. Nie zastanawiam się nad tym. Staram się wyssać z danej chwili tyle, ile jest to tylko możliwe.

czwartek, 26 sierpnia 2010


Jak rodzina.

Pora zapakowac walizki i udac sie w strone lotniska. Za kilka godzin mam samolot.
Szybko minal ten czas. Zapewne za sprawa ludzi, ktorzy otoczyli nas tu opieka.
Jason i Elif to sylwetki nietuzinkowe. Poznalismy ich zupelnie przez przypadek, rok temu -kiedy wszystko owiane bylo historia operacji. Pomocne dlonie wyciagniete w naszastrone stworzyly wiez bardzo gleboka.
Ciesze sie ze wracam. Duzo rzeczy czeka na mnie w Polsce. Rodzina. Przyjaciele. Nie ukrywam jednak zalu, ze czas sie rozstac.Z osobami, ktore bardzo bliskie memu sercu.

Buziakkk! Jeszcze amerykansky!

piątek, 20 sierpnia 2010


Żeby nikt nie pomyślał, że mi smutno przypadkiem! :)

czwartek, 19 sierpnia 2010

Boston News


Nie wiem co mam myśleć. Różne uczucia mną targają. Przez chwilę czułam się jak liść na wietrze, który od zawirowań stracił orientację. Nie wie co się dzieje, nie wie gdzie jest.
Wynik tomografii jest dziwny - to chyba najlepsze określenie. Dobra informacja jest taka, że ten największy guzek co ostatnio miał 2 mm, jest jeszcze mniejszy. Ale.
Jest i druga strona medalu.Na tomografii pojawił się kolejny mały rodzyneczek który ma 3mm, a miał niewiele ponad 1. Skąd się wzięło cholerstwo?Są różne teorie.
Alveolar soft part sarcoma jest tak rzadkim typem nowotworu, że problem w jego leczeniu polega na tym, że ... w zasadzie nie wiadomo jak go leczyć. W swoim doświadczeniu Dr. Butrynski spotkał się z podobnymi sytuacjami, w których nawet przy odpowiedzi na leczenie ( dokładnie takiej reakcji jaka zachodzi w moim organiźmie) pozostają obszary, które z tego leczenia najzwyczajniej w świecie nic sobie nie robią. Jeden pryszczyk znika. Jeden wyskakuje. Bilans zero.
Gdyby przyjąć taką teorię, mogłabym stwierdzić że jest remis. Śmieciuch vs. Paula 1 - 1. Czy aby na pewno?

Druga opcja jest trochę inna. Tomograf komputerowy robi zdjęcia z daną częstotliwością (tutaj co 1,25mm).Jedna klatka,1.25mm przerwy, druga klatka,1.25mm przerwy,trzecia i tak dalej. W ten sposób powstaje kilkaset zdjęć, tworzących później obraz naszego ciała. Istnieje możliwość, że 8 miesięcy temu tomograf nie ujął tego wstrętnego małego wypierdaska dokładnie. Czy to przez głębszy wdech podczas badania, czy przez minimalnie inne ułożenie ciała? Nie wiem.Ciężko powiedzieć.
Jest jednak możliwe, ze wczoraj coś co siedziało już we mnie było bardziej widoczne niż wcześniej.
No i nie zapomnijmy o tym że radilodzy mówią o 2 zauważalnyc guzkach. Pozostałych dwadzieścia parę nie można dojrzeć nawet na wielkim ekranie.

Nie przywiązuję się do żadnych z tych wersji. Może wyda się to dziwne,ale z drugiej strony..przecież to nic nie zmienia! Nie zmienia tego, że mam przez cały czas brać leki. Nie zmienia tego, że mam się zdrowo odżywiać i prowadzić antyrakowy styl życia. Nie zmienia moich planów na najbliższą przyszłość. Nie zmienia nic...
Przyznam szczerze, że wczoraj byłam zawiedziona. Sama się wpuściłam w pułapkę, z której ciężko było mi uciec.
Myślę, że tydzień temu byłam osobą która najchłodniej podchodziła do miłych wstępnych wieści o tym, że w płucach raczej czysto. Niezależnie od tego, zasiało się we mnie ziarnko nadziei, a raczej pożądania tego by być zdrową. Jadąc metrem na konsultacje nie mogłam rozgonić pięknych wyobrażeń. Jak na przykład skaczę z radości po otrzymaniu wspaniałych wieści, że nie ma już we mnie śmieciucha. Że mogę wracać do domu, większą część myśli związanych z chorobą
chowając do plecaka. Liczyłam na to że tak będzie.
Gdy otrzymałam trochę inne wieści poczułam się bardzo zawiedziona. To by było zbyt piękne gdyby w rok rozliczyć się z tym syfem...Nie kryłam łez.

Dziś już ochłonęłam. Byłam na siebie wściekła za taką a nie inną reakcję. Mam przecież tyle szczęścia. Mogę być tu gdzie jestem i z kim jestem. Każdego ranka mogę otwierać oczy cieszyć się myszą drapiącą w spód mojego łóżka (tu w pokoju jest u mnie Mysz, która ukradła mi owsiane ciastko z walizki). Biorę leki, które trzymają w ryzach Cholerstwo, otaczają mnie wspaniali ludzie, moje futrzaste dzieci czekają z utęsknieniem, czego mi więcej trzeba?
Po raz kolejny zrozumiałam, że nie mając żadnych oczekiwań wobec życia, staję się najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Z takim nastawieniem mi najlepiej.
Będę realizować swoje małe założenia. Będę starała się nie wybiegać myślami za daleko w przyszłość. Będę cieszyć się tym, że mogę być tu i teraz. Będę nie myśleć o strachu, który ogrania moją rodzinę, przyjaciół, każdego kto stara się do mnie zbliżyć.
Tak najzdrowiej, najrozsądniej, najbezpieczniej.
Zamykam oczy i odlatuję. Czeka mnie jeszcze długa podróż.

Dziś mija rok od operacji.Boże gdzie ja byłam, a gdzie jestem teraz...
Mogę z czystym sumieniem powiedzieć,że to był najpiękniejszy rok w moim życiu. Mimo wszystko.
Podobne odczucie jest staje się moim największym skarbem.Chowam je głęboko w sercu.

Dziękuję że jesteście ze mną.Dziękuję Wam za wszystko.
pau.

środa, 18 sierpnia 2010

Dobra.Wstrzymuje powietrze, trzy razy spluwam za siebie, odprawiam wszystkie modły by tylko usłyszeć dobre wieści. Czas tu mija wspaniale za sprawą ludzi, u których się zatrzymuje. Przez cały tydzień ani razu nie myślałam o chorobie, rzeczach z nią związanych. Dziś ważny dzień - konsultacje. Nie jestem w stanie przełknąć śniadania. Stres? Bardzo możliwe.
Najświeższe info ----- > na blogu Mistrza.
Pomyślcie o mnie ciepło.
Dana Farber - nadchodzę!

czwartek, 12 sierpnia 2010


Się działo!

Już o 5 rano, trochę za sprawą zmiany czasu a trochę z ekscytacji, zerwałam się na nogi.
Wizytę w szpitalu zaczęłam kontrolną morfologią, która znów lepsza niż poprzednio. Trochę się uspokoiłam,bo ostatnim razem moja odporność ... cóż, nie była w najlepszej formie.Dziś jest cacy.
Kochani, wstępna opinia chirurga i radiologa jest taka że na płucach nie widać nic na co należałoby zwrócić uwagę. Biorąc pod uwagę fakt, że nie jest to bardzo dokładna ocena ( taka jest zadaniem grupy radiologów oceniających skany na wielkim ekranie -full hd i te sprawy) a konkretny raport z przeprowadzonego badania dostanę najpewniej w środę -wstrzymuję się z szerokim (tak trochę go skracam po prostu) uśmiechem.Trzymamy kciukaski, a za tydzień rozwiejemy wszelkie wątpliwości.
Sprawa bólu w pachwinie też nie rozwiązała się do końca. Dr Wiosna, ten sam co sprostał rok temu poważnej operacji Pani Pauli P. aby dokładniej ocenić stan rzeczy zasugerował wykonanie dodatkowego badania jakim jest Rezonans Magnetyczny. Mam je zrobić w sobotę. Za 7 dni (również środa kochani!) umówiliśmy się na kolejna " randkę " co by o tym więcej porozmawiać.
Po krótce dodam tylko, że zdaniem Lidera grupy Operacyjny Dream Team akcji "Śmieciu.... won!" sprawa dotyczy nerwu i jego nadwrażliwości na zmiany w anatomii spowodowanej zarówno operacją jak i naświetlaniami, które to przeszłam rok temu.Wielkie ufff, bo tajemnicza plamka widoczna na zdjęciu RTG stała się przyczyną dość długiej konsternacji. Z tych owianych drętwym limatem....

Tak więc czekamy.W przyszłym tygodniu więcej konkretów.Tymczasem korzystam z pięknego lata. Pięknie jest tu i teraz. Cacuszko.
Fotka z przejażdżki po Bostonie. :)

wtorek, 10 sierpnia 2010


JET LAG
To było do przewidzenia. Pau Pruska obudziła się chwilę temu. Wyspana i wypoczęta, gotowa by zacząć nowy dzień. Zwierzęta już na pewno nie śpią, Koga czeka na pieszczoty i spacer.

Organizm domaga się śniadanka, oczy szukają słonka. Wszystko byłoby w porządku, ale tu jest 2 w nocy, zoo pod opieką brata - Kodzillaka i jego Ukochanej, a głód...? Cóż zaraz coś z nim z robię :)
Podróż nie była ciężka ale bardzo długa. Szybko doleciałam do Londynu, tam odprawieni i zapakowani, mieliśmy ruszyć do Bostonu.Niestety z jakichś nieznanych powodów szprytnie ukrywanych przez stewardessy szerokim, pięknym uśmiechem, nie ruszyliśmy się z miejsca przez 2 godziny. W końcu się udało. Dzięki pokładowym komputerkom i wspaniałej książce jaką mam ze sobą (Tiziano Terzani "Nic nie dzieje się przypadkiem" !!!!) lot nie wydawał się być uciążliwy. Oczywiście zaliczyłam godzinną drzemkę (co może było błędem bo bym teraz smacznie spała) przed tym jak spędziłam wieczór w towarzystwie Elif i Jasona, którzy zaprosili mnie pod swój dach.
Tak więc wszystko w jak najlepszym porządku. Temperatura w Bostonie przypomina tą lipcową z Warszawy, ale w końcu jest to coś co ja bardzo lubię.
Cóż... w środę skany, pierwsze konsultacje. Czy dowiem się czegoś ciekawego?

niedziela, 8 sierpnia 2010

Miśki moje.Idę spać.Z rana wzbijam się w powietrze.
Jak tylko stanę na bostońskiej ziemi,dam znać!

Trzymać mnie kciukersy!
pau pau śmieciuchu!

piątek, 6 sierpnia 2010



Home sweet home!

No i wróciłam. Ten wyjazd, a na myśli mam zarówno obóz Tai Chi jak i kilkudniową żeglugę na wodach polskich mazur dał mi wiele. I fizycznie i mentalnie - bo odpoczęłam bardzo bardzo. Pogoda nie była kapryśna, słonko ładnie uśmiechało się przez większość czasu. Co prawda wiatr był trochę słaby i z pirackiej żeglugi zaliczyłam jedynie ... skoki do wody, ale ale. Czas spędzony wśród natury, rezerwatów i dźwięków melodyjnych szant - niezastąpiony. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że gdzieś w moich żyłach płynie krew wilka morskiego. Myślę, że mogłabym spędzić dużą część mojego życia , tańcząc z żaglami i dyskutując z dmuchającym wiatrem. Poważnie, to by było coś!
Dziś już Warszafka. Za Kogą stęskniłam się strasznie i byłam bardzo wzruszona jej przywitaniem. Tuliłyśmy się do siebie z 20 min.Psiurka skakała, cała się trzęsła, żeby nie powiedzieć chichrała ze szczęścia. Cieszę się, że jeszcze 3 dni mogę z nią spędzić. Nie mogę jednak rozgonić wyrzutów sumienia, za chwilę przecież znów ją opuszczę.
Jak się pewnie domyślacie myślami jestem już w Bostonie. Czeka mnie pakowanie, przegląd najświeższej dokumentacji medycznej, przygotowania do konsultacji (czy pisałam już kiedyś że zapisuje wszelkie pytania w swoim dzienniku?) . W środę mam skany. Nie wiem czy wyniki ,a przynajmniej ogólny opis dostanę od razu. Na pewno będę pisać. Trochę się już stresuję tym badaniem. To normalne w sytuacji kogoś kto musi je wykonać w obliczu śmieciuchowatej choroby. Druga sprawa, że od jakiegoś czasu dokucza mi pachwina. Jest taka naciągnięta, stwardniała. To najprawdopodobniej efekt naświetlań, zrost.
Czy aby na pewno...?
Mimo optymistycznego nastawienia czasem się zastanawiam....Sprawdzić trzeba. Lekarze z MGH zostali o tym uprzedzeni, badania obejmą wskazane przeze mnie miejsce.Zobaczymy.

Zaciśniecie kciukaski?
Narazie to tyle. Lecę załatwiać wszystkie formalności przedwyjazdowe. Trochę tego jest! Baaaj!