niedziela, 31 stycznia 2010



Weekendowo.


Piątek minął dziwnie.Emocjonalnie bardzo.Duże wahania nastrojów,może niepotrzebne(a może potrzebne?) myśli.Życie to nie tylko sielanka.To konglomerat wzlotów i upadków,nadający barwę kolejnym dniom.I tak też u mnie.Tańczę na palecie pełnej kolorów,ale robię wszystko,naprawdę bardzo się staram by ten malunek stał sie piękny.Skłaniający do lotu nad własnym umysłem.
Weekend jak szybko przyszedł tak szybko poszedł,może za sprawą ciągłej pracy nad projektami i makietą,które stanowią część zaliczeń w mojej szkole.Ważne, że dużo udało mi się nadrobić,a wieczór mogę spokojnie spędzić ze zwierzyńcem,Majkelem i kubkiem malinowej herbaty.Lubię takie chwile.Wysysam z nich sok i napełniam bak.
Jutro Centrum Onkologii-podejście łan mor tajm.Ostatnim razem zabrakło dokumentacji świadczącej o ubezpieczeniu.Ot taki żarcik.SYTUACYJNY.Ale prawdziwy.
Dzis juz dopięte wszystko na ostatni guzik,Dziennik zdrowienia przygotowany,raporty podrukowane,książka w torebce -nic tylko się wyspać i na czczo pognać do fabryki zdrowia.
Mam nadzieje że nic nie stanie na przeszkoooooodzie.Krewke trzeba przecież zbadać.
Te moje białe ciałka policzyć...
Uśmiech szeroki i głęboki wysyłam każdemu kto tylko chce. :)

niedziela, 24 stycznia 2010



BRBRBBRBBR

O kurczaczki!Jakoś nie przerażała mnie informacja, że w Warszawie panują syberyjskie mrozy,jednak jak wyszłam z samolotu,by przetransportować się do chopinowskiego terminala autobusikiem-lekkie zdziwko.W zasadzie byłam wniebowzięta,że nogawki spodni nie przymarzły mi do moich chudych udek.Szybko się zorientowałam(bo wkońcu ze mnie niezły bystrzak ;) ),że jesienno-zimowy płaszcz,choć mój ulubiony,trzeba natychmiast zmienić na śpiwór z guzikami.Do tego porządne (NIE PRZEMAKAJĄCE) buciorki,wielki szal,wełniana czapa,kubek gorącej różanej herbatki iiii koko bongo i do przodu.
Pierwsza noc w domu-cudowna!Całą przespałam jak na prawdziwego misia przystało.Rano trzeba było zwlec się z łóżka,uzupełnić lodówkę,porozpieszczać futrzako-koty i wio!do szkoły.
Na szczęście zaległości nie mam takich dużych.Dopiero za jakiś czas czeka mnie sześć tysięcy egzaminów i zaliczeń ale do tego jeszcze trochę.Damy radę-bo co mamy nie dać.Przynajmniej spróbuję!Nie byłabym w porządku gdybym nie wspomniała o pomocy moich koleżanek z roku,które za każdym razem nadsyłają stosy materiałów,studenckich niusów i sekrecików niezmiernie pomagających mi w kontynuowaniu edukacji.Mówie Wam,te Laski są wielkie!
Jutro kierunek-> ursynowskie centrum onkologii.Trzeba kontrolnie zbadać krewkę.
Wysyłam ciepełko dla wszystkich zmarźluchów i ....uwielbiaczy ciepełka! :

Acha...Dostałam bardzo ważną informację w sprawie funduszy zbieranych dla mnie na opiekę lekarską i dalsze leczenie śmieciucha!!!Jeśli tylko możecie,proszę pomóżcie rozesłać wici!
Będę niezmiernie wdzięczna a vel pan śmieć - nieprzyzwoicie zawstydzony !

piątek, 22 stycznia 2010

Dziś wylot.Cieszę się że już niedługo będę z powiększoną rodzinką.



Król Julian.Love Ya Sis! :)


Ludeczki dalej można głosować na mój blog w konkursie
BLOG ROKU 2009 -jestem już w III etapie!!! Wytarczy wysłać smska na nr 7144 o treści A00646 !!!

Jden numer może wysłać jednego smska(koszt
1,22 zł).
Zebrana kaska zostanie przeznaczona na szczytne cele
WIĘCEJ INFO TUTAJ :)

czwartek, 21 stycznia 2010

Kochani dzięki Wam mój blożek przeszedł do kolejnego etapu konkursu !
Jeszcze jeden powód do wielkiej radości w moim życiu.Bardzo wszystkim dziękuje!!!

TUTAJ MOŻNA POCZYTAĆ O ZASADACH III ETAPU KONKURSU BLOG ROKU 2009

Ot tak.
Moja wizyta w Bostonie zbliża się do końca.Siedzę sobie w swoim-nieswoim pokoiku,w lekkim półmroku bo nadszedł już wieczór.Przede mną rozpozciera się przepiękny widok północnej części Bostonu,czego niestety nie uchwyciło zdjęcie.Tysiące migających światełek ,jadących samochodów,pływających statków,samolotów wzbijających się w powietrze.Miasto jeszcze na nogach,jedynie słońce przeszło na drugą stronę ulicy.
Siedzę sobie i wysysam z tej chwili wszystko co tylko mogę.Nie wiem jak opisać to co dzieje się we mnie w środku.To że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie już parę osób wie.Ciężko by narzekać w mojej sytuacji.Ale to co mnie najbardziej wprowadza w zachwyt to ocean spokoju który rozlał się w mojej duszy.Ta zdolność do życia chwilą,nie wybiegania myślami za daleko w przyszłość to coś bardzo bardzo cennego,co udało mi się zdobyć tylko i wyłącznie dzięki chorobie.Otworzyła mi wrota przez które (chyba trochę z braku laku) weszłam niepewnym krokiem.A tu blog,nowe życie,nowe przedsięwzięcia,Wy i totalna zmiana postrzegania i hierarchii wartości.Wszystko co Pan Śmieciuch mógł mi dać najlepszego.
Chciałabym żeby ludzie mogli tego doświadczać,nie chorując.
Takie mam marzenie.

Ostatnie godziny głosowania.Ciekawe co przyniesie kolejny dzień.
Zamykam komputer z usmiechem na ustach.
Buziakuje!


środa, 20 stycznia 2010

Myster Viciu kiedyś to podesłał.Słucham tego zawsze w takich chwilach jak ta.Kliknijcie sobie niżej.
POZYTYWNE WIBRACJE

siallallallalllalalal tururtumtumtrutummmmmmmm :)
O jeza!

Piszę tego posta w zasadzie jedną ręką.Drugą tak dla odmiany spożywam posiłek,zapałkami podtrzymuje powieki a pyszną białą herbatką gasze pragnienie.Chciałabym jednak podzielić się najświeższymi info.Ehhh od czego to ja miałam...jestem wręcz wypruta emocjonalnie.
Ludki.Płucne śmieciuchowe wstrętne wypierdaski są....mniejsze!Minimalnie,tyci tyci ale SĄ MNIEJSZE. Można to uznać (powtarzam za swoim doktórkiem) za odpowiedź na leczenie Sutentem.TO BARDZO W MOIM PRZYPADKU WAŻNE STWIERDZENIE.
Leku rzecz jasna nie zmieniamy.Plan działania rozpisany na najbliższe miesiące,o wszystkim Wam dokładnie powolutku napiszę.Teraz muszę (MUSZĘ!) chwilkę tak odsapnąć.Tak chwileczkę.
Bo ziewam strasznie....Czy można się zdrzemnąć w wannie?Czy tylko z akwalunkiem na sobie?
Całuje Was mocno.Bardzo mocno.Jestem taka szczęśliwa... :)
JUUUUUHUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU!

Ważą się losy mojego blożka w konkursie.W czwartek o godzinie 12.00 zakończy się głosowanko.
Sama zaciskam za siebie kciuki.tak można?



wtorek, 19 stycznia 2010


Czekanie.


No tak zniecierpliwiona to nie byłam nawet przed ostatnią sie wigilią i co by tu nie kłamać,wielkim rozpakowywaniem prezenciochów :)
Heh,powiem szczerze nie wiem co tu się dzieje.Krążę nad swoją skrzynką pocztową jak jastrząb widzący małą norkę i czychający aż coś się w niej pojawi.Sił mi nie brakuje,wiatr ciągle sprzyja a tego lotu...nie widać końca.
Przycupnę chwileczkę na którejś z gałęzi i opowiem co się tu wyprawia.
W zasadzie dużo myślę już o powrocie.Pogoda jest antysamolotowa.Pada gęsty śnieg,jest potworna mgła.Miejmy nadzieję ,że to się zmieni do piątku,bo jeśli nie - możemy mieć nie lada problem z podróżą.
Mając chwilę dla siebie,siedzę trochę nad rysunkami.Staram się też nadrobić zaległy szkolny materiał.Jak wrócę nie chce przeżyć wstrząsu w związku ze zbliżającą się (nawet nie wiecie jak wielkimi krokami!) sesją.Codziennie odbywamy z Majkelem spacer po oblodzonych bostońskich chodnikach.Robi się to coraz trudniejsze,równolegle z ciągle pogarszającą się pogodą.Nauczona doświadczeniem zimowych dni w Polsce,wiem już że jestem mistrzem w wywijaniu orła,a jakakolwiek kontuzja jest mi teraz najmniej potrzebna.Chodząć wyglądam więc trochę jak pingwinek(ha!jastrząb się marzył),ale i to ma swoje uroki.
Czytam kolejne mądre książki.Jedną z nich jest "Zdrowiej!Pokonaj lęk,stres i depresję" Dr Davida Servan-Schreiber'a (autora Antyraka).Zaliczam ją do lektur tych OBOWIĄZKOWYCH dla wszystkich antyrakowców,a i potrzebnych wielu wielu innym.Genialna-bez dwóch zdań.
Jeżeli chodzi o moje samopoczucie,to jest bardzo ok.Jedynie opóźniające się wyniki sprawiają że zatrzymuję się w miejscu,lekko skonsternowana,mocno drapiąc się po głowie i pytając samą siebie "ejjjj,ale o co chodzi?"Czy jest to dobry znak?Czy zły?Czy jest jakiś problem?
Chciałabym je dostać jeszcze przed wizytą u dr.Butrynskiego, ktora mnie czeka dziś o godz.15.
Czemu?Już jakiś czas temu przekonałam się, że jest to dla mnie najmniej strasująca forma przekazu ważnych informacji związanych ze zdrowiem.Poprostu przeczytac je samemu,poźniej wrzucić na blożka,wysłać 10 smsków,może jeszcze wkleić coś na fejsbuka noooo i dopiero potem spokojnie pójść zobaczyć się z doktorkiem.Nie ma jak słuszna hierarchia wartości,hę?:)
Może będę miała szczęście.
Tymczasem zrywam się w powietrze,trzeba coś wrzucić do żołądka.Może niekoniecznie mysz, której wypatruję,ale coś co się trafi w lodówkolandii przez którą zamierzam przelecieć.
Też macie taki apetyt?





czwartek, 14 stycznia 2010


Świt.
Nie śpię już od 5 rano. Obudziło mnie ssanie w żołądeczku ,które sprawia, że nie jestem w stanie skupić się na niczym innym... Wyników jak nie było tak dalej nie ma.Dotarła do mnie jedynie informacja,że jeśli tylko opis będzie gotowy dostane go mailem.Jak dostane go mailem oczywiście o wszystkim opowiem tutaj. Trochę jednak sie niecierpliwie(jak pewnie wszyscy tu zebrani) ale nie mam na to większego wpływu więc pozostaje mi tylko wypelnić sobie czas...i sprawdzać maila co 10 min! :)
Ups!Michał się przebudza.To od tego stukania w klawiature.
Wschód słońca tuż tuż.Zrywamy sie z łóżka i będziem Qi gongować.
Ale najpierw opróżnię przynajmniej część lodóweczki.mniaaaaam. :)



środa, 13 stycznia 2010


Dr.Wiosna.

Posiadówka w poczekalni przed tomografią komputerową zaliczona już wczoraj.Trzeba było tylko wypić kontrastowego drinka który w przeciwieństwie do tych w Polsce jest bardzo smaczny(bo waniliowy i słodki!) przynajmniej w pierwszym momencie.Po zaledwie kilku minutach sączenia tego czegoś przez słomkę i zderzenie się z informacją "no kochanie,jeszcze jedyne...pół litra!" biały napój wychodzi uszami a resztę chciałoby się wylać gdzieś gdzie nikt nie zauważy.
Przebrnęłam przez to dzielnie :) Szybkie skaniki,ziuuuup ziuuuuup w jedną,w drugą stronę i do domu.Wczoraj nadal zmiana czasu dawała mi się we znaki ,ale dziś jakby sił więcej,mniej ochoty na spanie więc chyba powoli jet lag zażegnany.
W południe odbyłam pierwsze po 3 miesiącach spotkanie z chirurgiem nr.1 który mnie operował.
Dr.Springfield.Sama jego obecność,ciepłe i przyjacielskie spojrzenie,spokój i zrozumienie bijące z jego twarzy powodują ,że na każdej z tych konsultacji człowiek( a w szczególności ja!) czuje się bezpiecznie.Tak.Nawet mimo wielkiego zagrożenia jakim jest rak,siedzący w którejś z części ciała.
Bostończycy dobrze wiedzą co tu się robi z tego typu żyjątkami!
Dr.Wiosna był bardzo usatysfakcjonowany tym w jakiej jestem formie,jak chodzę,jak się czuję.Kazał mi porobić kilka ciężkich( jak na mój anatomiczny ubytek) ruchów nogą i był naprawdę mile zaskoczony tym co mu zaprezentowałam.Razem na gabinetowym komputerku obejrzeliśmy skany.W bioderku nic nie odrasta(już by mi prędzej nowy talerz biodrowy wyrósł niż odwłok tego gościa co go nie lubimy),nie ma też zmian w innych narządach jamy brzusznej.Śmiesznie sobie tak szperać w żołądku.W wątrobie czy nerkach.Niezły ubaw.
Niestety w komputerowym archiwum ku naszemu zdziwieniu nie było jeszcze zawartego raportu opisującego co się dzieje w płucach.
To co usłyszałam dziś zarówno od Dr.Springfield'a jak i od dr.Chen(mistrzyni naświetlań protonowych) dosyć mnie uspokoiło(żeby nie powiedzieć że ucieszyło :) ) ale pozwólcie, że posłucham się ich zgodnych zaleceń,nie zapeszę i poczekamy,wszyscy razem,grzecznie i spokojnie aż w nasze rączki trafi dokładny opis radiologów.Tak będzie najlepiej i chyba najzdrowiej.Bez niepotrzebnych emocji,nadziei,niedajboże rozczarowań.Zgodzicie się ze mną?
To co mogę powiedzieć na chwilę obecną to to że jestem poruszona serdecznością i empatią mojego medycznego teamu.Dla pacjenta stojącego w obliczu poważnej choroby,a co za tym idzie strachu,zagubienia i rozpaczy są to wartości będące PODSTAWĄ do stworzenia zdrowej relacji Lekarz-Pacjent.Niezależnie do tego czy to jest Ameryka,Polska czy Emiraty Arabskie.Ci ludzie to moi bohaterowie.Poważnie.
Co poza tym?Ano to:

Na zdjęciu moja ulubiona apteka. Jak tylko dowiem się o wynikach,dam znać.Obiecuję!!

niedziela, 10 stycznia 2010


BRBRBR.

A więc podróż okazała się o jedną noc dłuższa niż przewidywałam.1 godzinka na zmiane samotolu to zbyt mało zwłaszcza jeśli o tą godzinę opóźniony jest mój lot.Na szczęście Swiss air okazał się być na tyle prężny, że zagwarantowano nam nocleg w bardzo eleganckim hotelu gdzie mogłam porządnie odpocząć,zjeść dużo zdrowych rzeczy(niewiarygodne!!!) i następnego dnia ruszyć w dalszą podróż. Lot dłużył sie strasznie mimo przeczytanych artykułów,dokończonej książki i obejrzanego filmu.Marzyłam o tym by wygodnie sie położyć i zasnąć,więc jak tylko dotarłam do miejsca, w którym się zatrzymujemy nie mogłam oprzeć się pokusie.Odpadłam.Na dobre mi to wyszło,twardo spałam do 4 nad ranem.Poźniej troszkę się poprzewracałam z boku na bok i jakoś wytrwałam do 6.Jetlag trwa. Miłą jego stroną jest to, że mogłam przywitać się z wschodzącym słońcem.Wymieniliśmy usmiechy i idąc ramie w ramie zaczęliśmy nowy dzień. W Bostonie dosyć chłodno.Osiem stopni poniżej zera.Bliskość oceanu i tutejszy klimat sprawia jednak że odczuwalnych jest -18.Rękawiczki,szaliki,czapki i porządny krem ochronny to coś z czym narazie nie będę sie rozstawać. W poniedziałek skany,we wtorek pierwsze spotkanie z lekarzami.Dziś odpoczywamy i cieszymy się życiem.



Nawiązując do filmiku który ujrzałam dzisiaj na blożku ExGuru...Dzieci jesteście cudowne!!Dzęki Paweł.Sam wysyłasz mega dużo pozytywu!!Unosze sie do góry!
Kochani moi mili!Cali i zdrowi(no prawie!) dolecieliśmy do Bostonu.Napiszę tylko tyle bo oczka mi się same zamykają!!!Jutro skrobnę troszkę więcej!

piątek, 8 stycznia 2010

LOT.

Ostatnie 3 dni były chyba najbarwniejsze jeśli chodzi o ostatnie 12 miesięcy.
Ziutek Julek przyszedł na świat(zostałam podwójną ciocią,bo w domku Marty czeka na niego Zuzia).Sis była dzielna jak braveheart.Zaimponowała mi.

Właśnie wychodzę z domu.Czeka mnie lot do Bostonu.Duży znak zapytania w mojej głowie.No ale nie dramatyzuje.Po drodzę jesze wpadnę(jak to na rakatowiczkę przystało) do centrum onkologii odebrać leki.

Ściskam Was bardzo mocno,trzymajcie kciuczki.Troche juz tęsknie!
pau.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Książkowo.


Szybko minął posylwestrowy weekend.Szybko bo wśród natury,szepczących sosen,wirujących płatków śniegu i trzech psiurasków merdających ogonkiem i jedzących ...komputery.
Generalnie to co mi bardzo odpowiada(moim płuckom również).
Warszawa przywitała mnie mroźnym poniedziałkiem i długim przedpołudniem w CO na Ursynowie.Długim,ale całkiem przyjemnym.Dlaczego?
Za sprawą małej rzeczy jaką jest książka i termokubek z naparem z imbiru.
Pobudka o 6.30,mój poranny rytuał,szybka jazda peżociną Mokotów-Ursynów,prawie jak TGV (tato ale takie bezpieczne i wolne TGV!),pobranko krwi , posiadówa na jednym z krzesełek i nurkowanie w kilkuset kartkach.
Słuchajcie.To jest genialna sprawa.
Recepta na całe zło związane z oczekiwaniami.
Do rejestracji 10,20 czasem 30 minutowe stanie(dłuższe są chyba tylko przy pierwszym razie) mija błyskawicznie.Kolejka do danego gabinetu nie jest w ogóle irytujaca,bo przemienia się w mały odrębny światek ograniczony do grzbietu i okladki.
Nagle,przestałam się spieszyć,myśleć o tysiącu innych spraw,odcięłam się od swojego Dziada niemalże całkowicie(wypierdki niestety nie zostały w miejscu gdzie siedziałam....chociaż kto wie) a cała ta literacka medytacja(bo czytanie można uznać za jej rodzaj ) sprawiła, że czułam się dość zrelaxowana,a co ważniejsze pogodna i uśmiechnięta.
Olśnienie tygodnia?Niech spróbują i inni!
Czy do urzędu,czy innej instytucji,a już na pewno do szpitala onkologicznego zabierzcie ludki książkę.Umilajmy sobie życie.A szarą fabrykę "zdrowia" na ul.Roentgena zamieńmy w zbiorową czytelnie.Jeśli kto zapomniał -śmiało, proszę się nie wstydzić! W głównym korytarzu są dwa stoiska ze zbiorem bardzo mądrych książek o zdrowym trybie życia,diecie,terapii Simontona i innych antyrakowych dziełach(tam też dostaniecie Antyraka!) można kupić małe co nieco.Jeśli kupować nie bardzo można,to w korytarzu w zakładzie Rehabilitacji brygada Amazonek(jak na Amazonki przystało)stworzyła Bibliotekę.Wystarczy podreptać,i sięgnąć ręką.A tu trochę o tym więcej.

No i tyle.Wyniki krwi wszystkie bardzo ok.Dalej biorę SUTENT,dalej nie odczuwam żadnych efektów ubocznych tejże terapii.Nic,tylko skakać!W piątek- kierunek ->Boston.
Trzeba podjąć decyzję jaki dalszy plan leczenia,jakie sugestie, jakie spostrzeżenia.
Czy czekają mnie jakieś zmiany?Czy porównanie skanów w oczach amerykańskich specjalistów nie wyłoni przykrych tajemnic?Nie wiem.Raczej nie powinno.Ale sprawdzić trzeba.Tu nie ma miejsca na błąd,czy pomyłkę.Życie jesttylko jedno. :)

piątek, 1 stycznia 2010


No to siup!


Minął kolejny rok.Rok wielu wydarzeń,wzlotów i upadków,ale co ważniejsze sfinalizowany dużym uśmiechem.Kolejne dni nadpływają statkami. Czuję sie dobrze,choć niemałym wysiłkiem było patrzenie na rozmaite pyszności,słodkości,czekoladowości, których jeść nie mogę,zwłaszcza wczoraj.Zacisnęłam kły i zapiłam trzema dzbankami herbaty. Sylwestrową atrakcją stały się chińskie lampiony,które wraz z Majkelem,bratem(ja mam brata,wiecie?) i przyjaciółmi "wyprawialiśmy" w kosmiczną podróż. Cwancyk polegał na tym ,że każdy z nich był wypisany naszymi marzeniami,przemyśleniami i zoobowiązaniami na przyszły rok.Napięcie rosło wraz z upływającym czasem,a o godz. 00:00 nasze marzenia miały zostać zabrane przez wiatr. Pomysł wydawał mi się iście magiczny.Zwłaszcza gdy mój lampion pierwszy zaczął się napełniać ciepłym powietrzem....Pierwszy też się spalił(ku dziwnej konsternacji). Tiaaaa.Wiatr nie zawsze korzystnie działa na to co robimy.ZWŁASZCZA WCZORAJ. Pozwólcie ,że nie zinterpretuje tego toku wydarzeń,dodam że drugi lampion wzbił sie ku naszej krótkiej uciesze,ale zawisł na drzewie(dzięki Bogu nie podpalając tej niewinnej rośliny). Troche niepewnie drapiąc się po głowie, wspólnymi siłami postanowiliśmy "wprawić w ruch" ostatnią czarodziejską lampkę.Chwila napięcia,śmiechu i ogromnej nadziei(to przecież nasze życzenia!) iiiiiii....udało się! Świetlista kuleczka poleciała daleko daleko. I Tak przywitaliśmy kolejny roczek.Czy minie tak szybko jak poprzedni?
Życzę Wam ludki wszystkiego dobrego! :)