sobota, 28 listopada 2009



Stodółka.




Upływają kolejne dni pełne słońca.Wszelkie życiowe chmury rozpływają się z dotykiem promieni.
Wczoraj przemiły wieczór w zaludnionej Stodole.Muniek kręcący bioderkami,i wysyłający buziaki do widowni,Zbyszek Hołdys z tekstem i melodią uderzającą prosto w serce(że o kapelutku nie wspomnę,bo serce me rozpuścił),Kora w swoim żywiole z Szarymi Mirażami.Stodółka pełna szału,do tego latające kubki z rozpryskiwanym po wszystkich złotym wywarem.Tańce,podskoki,zabawa w pełnym wymiarze.Nie mogłam zostać długo,w pewnym momencie zrobiło się za gorąco,za ciasno.Niekomfortowo ,żeby nie powiedzieć niebezpiecznie.
Ale wieczór niezapomniany.Zasypiałam z uśmiechem na ustach.

poniedziałek, 23 listopada 2009


Sentymenty i pragnienia.

Wspaniale było znów poczuć na sobie chłód zakładanego stroju szermierczego.Kształt belgijskiej rękojeści trzymanego floretu.Spróbować wykonać parę pokracznych kroków.
Nie jestem już sprawna jak kilka lat temu.Noga nie wykonuje wszystkich ruchów do jakich chciałabym ją czasem namówić.Zatapiając się w obrazach,wspomnieniach związanych z szermierką,przez głowę przemyka cień tęsknoty.Gdy wstaję i otwieram oczy szybko się z niego otrząsam.Jak kurz strzepywany z ramienia,rozpływa się w powietrzu.
Wydaje się, że sentymenty i pragnienia są nieodłączną częścią naszego życia.Jednak dopiero ich brak czyni człowieka bezgranicznie szczęśliwym.Nad tym ostatnio pracuję.
Dziś odbyłam kolejną wycieczkę do CO na Ursynowie.Wyniki krwi mam na tyle dobre, że kolejne badania mogę zrobić za miesiąc.Miło było wyjść stamtąd z uśmiechem.

czwartek, 19 listopada 2009



Akcja.

Akcja śmieciuchu przepadnij trwa dalej. Mało się o nim teraz mówi,mało o nim myślę,co wydaje się pewnie dziwne gdy całe moje teraźniejsze jest podporządkowane antyrakowemu trybowi. Ale dobrze mi z tym.Za dużo myśli często przeszkadza,a wszelkie działania których się podejmuje są wycelowane prosto w moje dwadzieścia parę płucnych (przepraszam za słowo) wypierdków. Na nic mi one,ale do póki są do póty trzeba je mieć na oku. Energii mi nie brak,naprawdę świetnie się czuje.Oprócz aspektu fizycznego jest jeszcze ten drugi,mentalny.Mam dziwne poczucie tego ,że moja dusza się odradza.Trafiła na właściwą ścieżkę,i choć to dla niej bardzo nowe,to i bardzo dobre zarazem.Czuję bezgraniczną harmonię w ciele i umyśle.Może jest to wynik zwiększonej liczby medytacji i wizualizacji.Może to równowaga między czasem który chcę poświęcać sobie,a chwilami przeznaczonymi dla innych.Może to moja dieta,może poczucie sukcesu.Udanej operacji,jako takiej kontroli nad chorobą.Może wszystko to. Chciałoby się trwać w tym stanie bez końca.I włożę bardzo dużo pracy by rzeczywiście tak się stało.Na horyzoncie jednak widzę coś co zbliża się wielkimi krokami.Nie wiem czy będzie to dobre,czy będzie to przykre.Wiem.że będzie się wiązało z dużym przypływem emocji. To coś to pierwsze po operacji badania kontrolne płuc.Co na nich zobaczymy?

Kolejny tydzień upływa.Właśnie wróciłam z tai chi.Niesamowitym doświadczeniem są te zajęcia. Moje ruchy rzecz jasna są trochę ograniczone.Zwłaszcza gdy ciężar ciała chwilami przeniesiony jest na prawą nogę.To mi jednak nie przeszkadza.Uwielbiam w pełnym skupieniu szukać drogi najlepszej,najzdrowszej i najbezpieczniejszej dla mojego ciała,by jednak daną formę wykonać.Udaje się.I to jest w tym najmilsze.Naprawdę dużo uczy. Jutro wizyta u mojego Duchowego Guru,Jarka J.Wysyłam Wam dużo światełka.

piątek, 13 listopada 2009

Dzień wczorajszy?


Pęd,bo biegiem nazwać to za mało.Kilka spotkań,kilka spraw przerodziło się w napięty bardzo plan ...
Oprócz tego, że z czasem byłam bynajmniej w ...polu,to dziecko zacząło się spóźniać na spotkanie z Sorensen,mistrzynią sztuki reflexologii,która przez chwile gościła w Polsce.Gdy z wywieszonym jęzorem,niemal przekroczyłam linię mety,wyznaczonego sobie wczoraj celu....zabrakło mi benzyny.Pedziocina moja poczciwa,stanęła na środku skrzyżowania i żeby nie rycerz którego chyba sam Bóg mi zrzucił z nieba(choć to może wpływ zacnego Faithpro),nie ruszyłabym z miejsca nawet o milimetr.Jak zapewne się domyślacie,ciężko mi by było pchać czterokołowego kloca.
Koniec końców,zdążyłam.
Spotkanie się odbyło,nawet fote zrobiłam. Tak dla ubarwienia dnia telefon przestał mi działać.
I jak się okazało dziś, działać pewnie nie będzie.A jeśli będzie to moge zapomnieć o kontaktach,pamiętnych smskach i fotach,żesz kurcze blaszka no.Moich blożkowych zdjęciach.Najukochańszych.

A we mnie co?Spokój.Spokój ,uśmiech ,światło. Jak to się dzieje?

Dziś pierwszy dzień rehabilitacji w wodzie.Obaczym.Dam znać za niedługo!
Całus!
pau.

poniedziałek, 9 listopada 2009



Marzenie.


Chciałoby się powiedzieć,że wobec choroby jaką jest rak ,wszyscy jesteśmy równi.I przez moment rzeczywiście tak jest.Wszyscy przechodzą biopsję,wszyscy z wielką nadzieją czekają na wyniki,i wszyscy ,których ta choroba dotyczy,muszą się o tym dowiedzieć.Niestety.
Niestety,ale zaraz potem przychodzą chwile kiedy ta równość staje się nie do końca wyraźna.

Różne są mechanizmy obronne stosowane przez człowieka,różnie ludzie radzą sobie ze stresem,i z faktem jakim jest choroba.Nie mogę jednak zrozumieć ,dlaczego będąc w sytuacji powiedzmy podbramkowej,mając duże pole manewru, które nie ogranicza się tylko na zastosowaniu,chemioterapii czy naświetlania,80% osób chorych tego nie wykorzystuje.
Dieta i jej tysiąc elementów,psychonkolog,medytacje,wizualizacje,ćwiczenia,zgłębianie wiedzy na temat antyrakowego świata,reflexologia,muzykoterapia,terapia tańcem,koloroterapia,relaks i wiele wiele innych rzeczy.
Nie wiem czy wynika to z nieświadomości ludzi, zbyt małego rozpromowania materiałów, które są bardzo pomocne(książki,np. Atyrak,filmy edukacyjne,broszury,spotkania w wielu fundacjach),czy z obojętności wobec siebie.
Ale marzy mi się nasz kochany kraj, w którym nie koniecznie zmieniają się warunki w szpitalach,choć to bardzo polepszyłoby komfort przyjmowanych pacjentów.Tak, byłoby cudownie,ale każdy wie jaka jest sytuacja w Polsce.Na to nie licze w najbliższym czasie.
Marzy mi się obrazek, w którym wspólnie jako społeczność,jako kraj,jako grupa ludzi gdzie każdy z każdym stoi ramie w ramie,zmieniamy oblicze raka.
Chciałabym dowieść kiedyś,choć pewnie porywam się z motyką na księżyc,że niemożliwe jest niczym.Że każdy z nas,chorych na raka może z tą chorobą wygrać.Może ją kontrolować.Może z nią żyć.
Może nie tylko się leczyć farmakologicznie.Może wykorzystać pobyt w szpitalu na kupno książki Antyrak,albo Simontona,czy wielu wielu innych.Przeczytać i zacząć bój.Może zamiast fanty pić wodę.Tak ,nawet odstawienie tego typu napoju,i pochłanianie dużej ilości czystej, źródlanej wody(bezsmakowej i bez konserwantów!) sprawia, że jest o krok do przodu.O krok bliżej Twojego zdrowia.Czy dużym wysiłkiem jest odstawienie herbarty czarnej i zainteresowanie się zieloną senchą, której picie powoduje,że Twoje komórki rakowe zaczynają się trząść ze strachu?
Czy wypicie naparu z imbiru i cytryny które, wzmocnią Twoją odporność,to aż tak dużo?Czy problemem jest zainteresowaniem się sobą.Sobą i swoim zdrowiem?Być może.Ale jeszcze większym problemem jest rak.

Dlatego apeluję do wszystkich,którzy mają związek z tym przekleństwem.Do każdego kto wie o członku swojej rodziny,że jest chory.Kto wie że sądziad ma raka,a przyjaciółce przyszło zostać amazonką.Wesprzyjcie ich,dodajcie otuchy i pomóżcie wytrwać.
Nie kupujcie ciastek na pocieszenie.

Pomóżcie za to zrozumieć fakt,że teraz bardzo dużo zależy od samej chorej osoby.Tak od Ciebie drogi wojowniku!
Od tego jak bedziesz wspierał swój organizm,który idzie na wojnę.Na śmierć i życie.

I tu równość zaczyna się rozmazywać.Bo można płynąć z prądem,stać w miejscu i nigdy się nie ruszyć.Można też rozwinąć skrzydła,i spróbować lecieć pod wiatr.Do celu,jakim jest zdrowie.
Wzbijacie się ze mną?

Dzisiejsza wizyta w centrum onkologii dość znośna,pamiętając o fakcie,że miejsce to nie kojarzy się zbyt dobrze.Tłum większy niż zwykle,krewka pobrana,czekamy na wyniki.Oprócz chęci pocieszenia(może sprowadzenia na właściwą ścieżkę) wszystkich zgromadzonych tam chorych,czułam dużo dużo energii,która nie maleje ani trochę w związku z pogodą jaką widać za oknem.

wtorek, 3 listopada 2009


QI GONG.

Ten tydzień zaczął się dość spokojnie,ale za to bardzo ciekawie.Zaraz po powrocie ze stanów mocno zaostrzyłam swoją dietę.Jeszcze większą uwagę zwracam na pochodzenie i skład produktów,żywności którą spożywam.Jeszcze uważniej dobieram zioła i przyprawy,wspomagające powrót do zdrowia.Więcej medytuję,więcej uwagi poświęcam temu jak się czuję.
Od wczoraj staram się robić coś jeszcze.Do swojego zdrowego trybu życia postanowiłam wprowadzić ćwiczenia qi gong.
O Qi gongu pierwszy raz usłyszam kilka miesięcy temu.Ktoś coś wspomniał o starej,bardzo starej technice,ruchach,ćwiczeniach,podobnych do tai chi,skupiającej się również na oddechu i energii.Energii YIng& Yang.
Nie będę wiele się rozpisywać czym dokładnie jest Qi gong,wśród Was zapewne jest wiele osób,które mają wiekszą wiedzę ode mnie.Można też wiele przeczytać w internecie.
Dla mnie najistotniejsze jest to,że wielokrotnie spotkałam się z opinią że ta odmiana Tai Chi jest stosowana w walce z rakiem!
Mało tego,podczas terapii protonowej,gdy poniosło mnie tajemniczym szlakiem na 9 (bezmedyczne) pietro(pamiętacie??),tam też w takich zajęciach uczestniczyłam!Odbyłam nawet dłuuuugą rozmowę z Panem Chińczykiem ,który ten Qi gong prowadził.
Jakiś czas temu,wstukałam w internecie,gdzie w Warszawce można w czymś podobnym uczestniczyć.
No i masz babo placek.Wczoraj pierwsze zajęcia,dziś zakwasy.Wielkie zakwasy.A jutro będą bardzo wielkie zakwasy.Ale nic to,bo choć mam pewne problemy z poruszaniem operowaną nogą(podczas ćwiczeń w sensie),to czuję że ciałko się wzmacnia.Cały układ mięśni pracuje.Żyje czyli.Miłe to to. :)

niedziela, 1 listopada 2009













Dzień bardzo rodzinny.nic więcej nie dodam.