sobota, 31 października 2009


Sobota.

Usiedliście kiedyś w swoim ulubionym fotelu i usłyszeliście takie tssssssyyyyyyyy?Że niby przywarliście do tego tworu i już wstawać nie będziecie bo jest tak przyjemnie?
To ja tak mam dzisiaj:)
W pamięci wciąż czwartkowa imprezka,gdzie znajomych kupa.W gardle zasychało od dialogów,zatankowałam chyba z 10 litrów wody,no i ok 24 jak kopciuszek pognałam do domu.Udało mi się nawet nie zgubić buta!
Spotkanie czaderskie,pełne pozytywu i wzruszeń,ale nie sądziłam,że będzie dość wyczerpujące dla mojego organizmu."Rano" obudziłam się o ... 12,i z łóżka nie wypełzłam przez większość dnia!
Nie wiem czy było to kwestią ponownego rozregulowania organizmu w aspecie czasowym(położyłam się spać w zbliżonych nocnych godzinach bostońskich),czy też ilością....niestety dyyyyyyyymuu papierochowego.Ścieło mnie z nóg,dobrze że miałam możliwość wysłuchania głoooośnej prośby mojego ciałka-człowieku opanuj się!Odpoczywałam cały dzień,a dziś wyspałam się za wsze czasy!
Kolejny tydzień zapowiada się dość sympatycznie-bo luźno.Dużo czasu to i dużo możliwości.Tymczasem weekend trwa.Chilloutujemy łepeczki.

Dzięki wielkie dla Mateo,Tomka i (Ex)Guru.!!!!!!!Było fajursko!Pokłon bardzo niski i choć mroźno się zrobiło, śmiało ściągam czapkę z głowy! ;)

czwartek, 29 października 2009


Zapraszam wszystkich znajomych i nieznajomych na imprezkę!!

Kochani,kolejne wielkie wydarzenie!!
29 października,czyli już dziś wieczorem, w Mono Barze odbędzie się wyjątkowy Jam Session z sercem. Tym razem muzyka na żywo będzie przekazem dla życia.

Szczęśliwie dobiegł końca pierwszy, bardzo ważny etap leczenia mojego ciałka. Operacja w Bostonie i naświetlania protonowe nie byłyby możliwe bez zebrania olbrzymiej kwoty 250 tysięcy dolarów.
JEDNAK WALKA O ŻYCIE TRWA DALEJ!!!
Przede mną kolejne etapy walki o życie i zdrowie; rehabilitacja, testy, badania i konsultacje w bostońskiej klinice, i zależny od nich dalszy wybór drogi leczenia.
Całkowity dochód z Jam Session zostanie przekazany na dalsze leczenie i rehabilitację.

DLA MNIE TO WYDARZENIE JEST PRZEDE WSZYSTKIM WYRAZEM WIELKICH PODZIĘKOWAŃ DLA KAŻDEGO KTO MI POMÓGŁ.W KOŃCU JESTEM W WARSZAWIE,I W KOŃCU OSOBIŚCIE MOGĘ WYKRZYCZEĆ DZIĘKUJĘ!DZIĘKUJĘ KAŻDEMU KTO JUŻ MI POMÓGŁ,I ZECHCE MI POMÓC W PRZYSZŁOŚCI.BEZ TAKICH LUDZI JAK WY,NIE MIAŁABYM SZANS ZMAGAĆ SIĘ Z TĄ PASKUDNĄ CHOROBĄ.DZIĘKI WAM WCIĄŻ ŻYJĘ,I MIMO TRWAJĄCEGO LECZENIA,ZAMIERZAM ŻYĆ JESZCZE DŁUGO....NAPRAWDĘ DŁUGO.

JEŚLI TYLKO MASZ DZIŚ CZAS I ODROBINĘ ENERGII -ZAPRASZAM DO MONOBAR

Wszystkie szczegóły na stronie MONOBAR :
http://monobar.pl/kat_rozklad-jazdy_8.html


MONOBAR
ul.Mazowiecka 11a
Warszawa
Start : 21.00 !!!!!!!!!!!!!



środa, 28 października 2009


Centrum Onkologii.


Chyba dla każdego pacjenta wizyty w centrum nie są czymś najmilszym.Zawsze owiane jednym.
Po dwumiesięcznym pobycie poza granicami kraju,wypadało się jednak w owym instytucie pokazać.Przywitać się i porozmawiać z lekarzami,omówić to co zostało zrobione i to co będzie ze mną dalej.Najważniejszym zadaniem było załatwienie formalności.Klinika nadal będzie kontynuować wysyłanie wniosków o refundacje leku,jaki wczoraj zaczęłam zażywać(powróciłam do kuracji Stentem).Działał wcześniej,miejmy nadzieje ,że działać będzie i teraz.Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie innego scenariusza,ale trzeba chuchać na zimne.Licho nie śpi,pamiętajcie ! :)
Teraz pozostaje tylko czekać na odpowiedź,co może potrwać, aaaaalllleeee dziś właśnie się dowiedziałam ,że mam jeszcze niewykorzystane 2 opakowania(przyznane mi już wcześniej,lecz nie wykorzystane z powodu operacji i leczenia w staaanach).Więc starczy na dwa mieszki.Juhu!

No i tyle jeżeli chodzi o medycyne.Teraz wskakujcie do mojego plecaka i idziemy na spacer.Pogoda w Warszawie cudowna.Jesień pełną gębą,i mam nadzieje ,że każdy dziś doładował bateryjki tym słońcem co się uśmiechało od rana.
Moje codzienne życie są coraz mniej przeładowane RÓŻNYMI rzeczami do załatwienia.W pracy człowiek niby być nie musi bo zwolnienie lekarskie cały czas przysługuje,a jednak w ciągu tych 10 dni od powrotu już kilka razy wychodziłam z domu rano a wracałam wieczorem.
Dla "rakatakującego wojownika" jest to nie lada wyczyn.Mimo że nie jest się w swoim ukochanym kącie gdzie spokój i cisza,to trzeba cały czas pamiętać o regularnych posiłkach(wg diety antyrak!!!),o sokach,o stosownej ilości płynów ,które trzeba wypić wciągu dnia,o chwili relaksu,medytacji i wizualizacji.Napięty plan co?Nie ma przebacz,naobiecywałam się, że zniszczę dziada to też lekką nieprzyzwoitością byłoby tego przyrzeczenia nie spełnić,chyba się zgodzicie ;)
No i zabiegana ,z tysiącem myśli w głowie wracam dziś do domu,a wejść nie mogę bo wielkie pudło pod drzwiami.No ładnie-myślę sobie,już nie mają gdzie śmieci kłaść tylko pod czyimś mieszkaniem.Zaglądam co w środku,nie żebym w śmieciach lubiła grzebać ale przez czystą ciekawość rozchylam kartonik a tu.....rozchylam kartonik a z najciemniejszego zakamarka mojego umysłu, który mogę śmiało nazwać swoją niepamięcią, wyłania się mail od Mistrza i Małgorzaty.
"W środę dostarcze eko warzywka,tak żeby wspomóc dietę pt. śmieciu przepadnij".
Z wielkim uśmiechem zdejmuję kurtkę,wturlam się do domu i gotuję eko obiad.
Czy mogę być nieszczęśliwa mając tyle wsparcia?I to w każdej postaci?
Do usłyszania naprawdę za nie długo-Pau,z cieknącą ślinką :)

piątek, 23 października 2009

Mój skrawek Ziemi.

Czy jesteście sobie w stanie wyobrazić wielką kulę,dajmy na to Ziemię,kręcącą się bardzo bardzo szybko?Na tyle szybko,że wokół rozmazuje się obraz,nie widać postaci,drzew ,samochodów i budynków...Jedyne co rejestruje oko to długie,ale co chwila zmieniające się pasy kolorów,których też do końca nie można zdefiniować...Gdzieś w środku tej kręcącej się kuli jest jednak mały placek.Mały skrawek Ziemi,który stoi.Stoi i się nie rusza.Jest tam zielone drzewo.Świeża trawka.Jakiś ptak na gałęzi.Latający motyl.Dwa koty.Dwa koty,słońce ,strumyk,trochę kwiatków i Słońce.Wielkie,złote Słońce...To mój skrawek Ziemi.Mój i tylko mój.Niczyj inny...
Jestem tam.Gdzieś głęboko ukryta potrzeba harmonii,nakazywała by znaleźć się w tym miejscu.
Cichym,spokojnym.
Zamykam oczy,i medytuję.Zapach kadzidła unosi się w powietrzu.Jeszcze czuję w ustach smak niedawno wypitej zielonej herbaty.
Tkwię w bezruchu przez 20 minut.Powoli otwieram oczy.I nie mogę się oprzeć cudownemu odczuciu,które rozpiera moje ciało.Nie trzeba mi nic więcej.Czuję,że wróciłam...

Przepraszam za przerwę w nadsyłaniu postów,choć wiem,że rozumiecie...
Po lekkim chaosiku który zakradł sie do mojego życia w tym tygodniu,wracam do swojego zajęcia jakim jest antyrakowy żywot.Nie ma przebacz.Nie ma rzeczy ważniejszych.Nie ma ulg,ani odpoczynku.Całe teraźniejsze życie,każdy dzień i każda chwila podporządkowana jest realizacji mojego planu.Planu wyzdrowienia...Chwilami jest to bardzo ciężkie.Bo z jednej strony wydaje się to być bardzo dużym ograniczeniem.Dość czasochłonny dobór żywności.Duży znak zapytania pomiędzy załatwieniem masy rzeczy(bardzo ważnych rzeczy) a czasem"dla siebie",własnym samopoczuciem i własnymi potrzebami...Tęsknota za ludźmi ,którzy są TAM gdzie TY nie możesz być...
Z drugiej strony jednak pytanie.Chcesz żyć?


Nie muszę odpowiadać.
Momentalnie rozwiewają sie jakiekolwiek wątpliwości co do teraźniejszego trybu życia...

poniedziałek, 19 października 2009

No i do roboty!


Jako że obudziłam się o godzinie duchów,i do tej pory nie udało mi się zasnąć (jest 4.00) korzystam z chwili i skrobię małe co nieco. Będzie mi ciężko zacząć tydzień co wiąże się z trudnościami zmiany czasu :) Nie myślałam ,że będę miała jakiekolwiek problemy ze spaniem(bo ja bardzo lubię spać) a tu niespodzianka.No ale.Zaraz spróbuję uciec w krainę snów bo jutro dzień pracowity. Jutro z rana porywają mnie do tvp2 na poranny program.Tak na szybko,żeby opowiedzieć jak to było w USA :) Potem porządki,rozpakowywanie walizek,refleksoterapia(juuupiiii !!!),popołudnie w domku iiii..... No właśnie.I rzecz bardzo ważna.Dobrze się stało,że wróciłam wczoraj bo mam okazję wesprzeć koleżankę,Kasię Ostrowską-Skubalską też bardzo młodą dziewczynę,walczącą z nawrotem choroby jaką jest guz mózgu. Jutro charytatywny koncert w klubie "HYBRYDY" przy ulicy Złotej 7/9 w Warszawie godz 18.00
WSZYSTKIE KONCERTOWE INFO WŁAŚNIE TU!
Mimo, że moje zmagania z chorobą trwają,mimo że mam przerzuty w płucach,wciąż jestem na tym świecie.Co miałoby więc stać na przeszkodzie żeby pomóc innemu?Chociaż troszkę.W miarę moich możliwości.Jeśli więc ktokolwiek może,serdecznie zapraszam. Do zobaczenia w środku! :)
No dobra.To jak obiecałam postaram się teraz zasnąć.Koty szaleją.Nocne marki.:)






niedziela, 18 października 2009

Jest pięknie.

Jest pięknie bo po brzuchu chodzi kot,a drugi chrupie kocie chrupki.Jest pięknie bo w końcu z Lubym mogę odsapnąć w swoim kącie.Pięknie bo mogłam wyściskać ludzi, za którymi tęskniłam najbardziej.Bo uśmiech nie znika mimo dużego(!) zmęczenia podróżą.Bo brat za ścianą.Wy w swoich domach a jednak ze mną.Bo ciągle oddycham.Widzę i słyszę.Żyję...
Szczęśliwie dotarłam do domu.I choć długa jeszcze droga przede mną do wyzdrowienia,to czuję,że odniosłam sukces.Pierwszy ,najważniejszy etap leczenia,jakim było usunięcie pierwotnego ogniska nowotworu mam za sobą.Czeka mnie bój z tym świństwem, które zostało w płucach.Taka specyfika choroby.Długie leczenie,i długie starania o zdrowie.
Ale to co mogę napisać do Pana Śmieciucha tu i teraz to,że kropki nad i to ja psze Pana jeszcze nie postawiłam.O nie.Ba,nawet będziecie mogli to śledzić! :)

sobota, 17 października 2009

No to Pa!

Siedzę na walizkach,Mi. szykuje obiad,a za 3,5 godziny będę już na pokładzie jambo.
Wszystkie konsultacje przebiegły pomyślnie.Umówiliśmy się z lekarzem na "randkie" w szpitalu w styczniu.Będziemy robić kolejne badania testy,planować przyszłość.
Wyniki krwi są lepsze niż były przed naświetlaniami (ha!),więc organizm w pełnej gotowości.Wie jak należy działać.
Nie o tym jednak teraz.Chciałam przesłać całusów moc,już niebawem będę w Polsce.Emocje coraz większe.Miło myśleć że będę zaraz w objęciach rodziny.Bardzo się za wszystkimi stęskniłam.Bez wyjątku.
Fajnie,że byliście tu ze mną.Skrzydła szybciej odzyskały swoją moc.Na tyle szybko,że jestem gotowa pofrunąć w ojczyste strony.Dzięki wielkie.
Widzimy się w stolicy!

:)

czwartek, 15 października 2009


Pobudka!





Jako że obudziłam się dziś dość wcześnie,a i spać dalej nie potrafię (3 dni do wylotu!) to skrobnę coś o wczorajszym dniu już teraz.
Środa upłynęła dość szybko,ale i spokojnie.W Bostonie ochłodziło się na tyle,że trzeba nosić już kurtkę i czapę na głowie(nic to w porównaniu do tego co dzieje się w Polsce!).Rękawiczek jeszcze niet. Spotkałam się z dr.Chen odpowiedzialną za naświetlania.Ku jej uciesze (że mojej to nie wspomnę),podczas terapii ominęły mnie gastrologiczne dolegliwości,których można było się spodziewać.Skóra w tym miejscu jest lekko zaróżowiona,jednak nie przeszkodziło to w procesie gojenia blizny.Przez kolejne dwa,trzy tygodnie,mam bacznie obserwować czy wygląd naświetlanej okolicy ciałka,powraca do normalności.Przyda się wspaniała maść witaminowa z Polski za którą nota bene jestem niezmiernie wdzięczna. :)
Zrobiłam też badania krwi,których to wynik mam omówić z dr.Butryńskim na jutrzejszej wizycie.
Dziś czwartek-dzień wolny od spraw medycznych.Może spróbuję się troszkę spakować...

środa, 14 października 2009


Finał.




Tak,dziś był ostatni dzień naświetlań!Odkąd pojawiłam się w "Centrum Protonowym" czuć było w powietrzu dobre nastroje mojej protonowej drużyny.Mnie też dobry humor nie opuszczał.Spotkanie pełne żartów,planów na przyszłość i wzruszeń bo wszyscy się mocno zaangażowali w przygodę pewnej Polki.Kazali sobie obiecać pocztówkę z Warszawy jak już będę w domu,wśród bliskich.Nie musieli dodawać,że mam być uśmiechnięta.Uśmiecham się bardzo często.:)
Wzięłam dziś ze sobą aparat żeby zarchiwizować ową przygodę.Było trochę z tym zabawy.
O ile cudowniej jest przechodzić przez całą moją rakową podróż z uśmiechem.Lek na całe zło.Poważnie.
Tak więc zbliża się finał pobytu w Bostonie.Muszę pozapinać jeszcze sprawy na ostatni guzik.Tak żeby móc wylecieć bez niepotrzebnych myśli,może obaw?
Wypytać o wszystko,pozapisywać wszelkie info info w sowim dzienniku zdrowienia,podziękować,ucałować i wyściskać wszystkich medycznych ludków co pomogli.
Po nocach nie opuszczają myśli o podróży do Polski.Pamiętacie uczucie,jak było się małym dzieckiem,wigilia trwa a prezenty dopiero rano??Kurcze blaszka no muszę jeszcze trochę poczekać!
Miło mi to czekanie upływa bo Mi. u boku.Ot szczęściara ze mnie.Chora(podobno!) a szczęśliwa.Taki ten świat.PRZEWROTNY!

Na jednym ze zdjęć- "kapitan proton" :)

niedziela, 11 października 2009


Ten Pan.



Ten Pan właśnie co ma serce ze stali rozpłynął się w objęciach i przyznał,że będzie tęsknić bardzo.
Przechadzam się po ulicach Bostonu,które za jakiś czas niedługo pożegnam.Pożegnam na 3 miesiące,bo prawdopodobnie będę musiała wrócić tu na kontrolę.
Powoli,bardzo powoli się pakuję.6 dni do wielkiej podróóóóżżży.
We wtorek dzień wielki.
Pan Miedziany ściska kciuki,a ja planowo kończę naświetlania.W środę badania,konsultacja.W piątek kolejne spotkanie w Dana Farber.I tyle :)
Jako ,że weekend trwa, Michał postanowił spełnić jedno z moich marzeń.Zabrał mnie na krótki seansik do kina 3d.
Na film z serii Wieloryby i Delfiny(moje ukochane stworzenia na tej ziemi-raki są takie sobie :) )
Ojej kochani.Stałam się jednym z bohaterów.Poważnie.Byłam podekscytowana jak dziecko.Ostatecznie nie ma w tym nic złego, prawda?
Wlepiona w ekran siedziałam i aż mnie tak strasznie kusiło żeby pogłaskać któregoś w ogonek.Zrobić gili gili.Ale ich głaskać nie wolno,nawet jak jest się w wodzie razem z nimi.
Odpłynęły nucąc piękne pieśni.Odpływam i ja w krainę snów.Wracam niebawem!

piątek, 9 października 2009

Tylko tyle.


Pogoda w Bostonie szaleje.Rano jadąc autobusem do szpitala,cieszę się widokiem spływających po szybie kropli.Lekka zaduma wkrada się do życia.Wchodzę do wielkiego budynku,by zrobić swoje.Po 30 minutach wychodzę,gdzie wita mnie błękitne niebo i słońce.Lubię tą parę.
Promieniowanie przebiega sprawnie .Żadnej obsuwki, 18 października będę mogła być już w domu.9 dni.Liczę każdą minutę.Myślami jestem w Polsce.
Tyle tylko.Lubię o Was myśleć :)

niedziela, 4 października 2009




Święty kamyczek.


Dwa dni temu odkryliśmy wspaniałe rzeczy.Ostatnie piętro budynku,w którym mam naświetlania,okazuje się ciekawsze niżby ktokolwiek mógłby przewidywać.Na wstępie -ogród.Nie za duży,ale piękny ogród utrzymany w konwencji azjatyckiej.Ławeczki,trawa,drzewka i orchidee.Tak by odciąć się od choroby,szpitala.Była nawet wielka beczka.Beczka z kamieniami.Przytwierdzona do nich tabliczka nakazywała wziąć jeden i zachować. No to jeden siuup,do rączki.Trzymałam go przez kolejne półtorej godziny.Przykleił się do dłoni,wyzwalał bardzo pozytywną energię,zrobił się cieplutki i milusi.Mój amulet.Na szczęście. Na piętrze tym jest ogólny zakaz załatwiania spraw medycznych.Zakaz komórek.Cisza i spokój.Jest czytelnia w której jedna ze ścian wysadzona jest książkami o raku.Cancer cancer cancer.To słowo nie znika z żadnej z okładek.Książki poruszają różne problemy.Od informacyjnych broszur a każdym typie nowotworu,do wielkich ksiąg tłumaczących procesy powstawania nowotworów.Książki o żywności i o duchowym aspekcie życia.O akupunkturze i medytacji. Zaraz obok czytelnie recepcja,a w niej wielka tablica darmowych zajęć dla pacjentów.Joga (!!!!) , Tai Chi (!!!!) ,podstawy medytacji (!!!!), masaże ,zajęcia edukacyjne,grupy wsparcia.Do koloru do wyboru.Oczywiście nie mogłoby tu zabraknąć odseparowanej sali komputerowej ,gdzie można sobie poszperać w sieci,wydrukować w razie potrzeby. Coś czuję że kolejny tydzień zleci mi szybciej niżbym tego oczekiwała,hi hi.
Teraz zjadę piętro niżej by opowiedzieć Wam o naświetlaniach.
Wszystko idzie sprawnie,codziennie o wyznaczonych godzinach zjawiam sie w Centrum Terapii Protonowej.Całość zajmuje ok.30 min.Wchodzę,swoją kartą szpitalną robię "pik pik" w komputerku.Siadam wygodnie przy stoliku,by przez chwile pocieszyć się układaniem puzzli.Kolejne 25 min - szybkie przebieranko w strój super raczka,przemarsz do proton-pokoiku iiii naświetlanko.Tyle.Po wszystkim wstaje się z mocno odciśniętą gąbką na twarzy :).I do domku.Efektów ubocznych na razie nie odczuwam żadnych.Mam nadzieję że tak zostanie. Jak to się...odpukać w niemalowane?Puk Puk.

piątek, 2 października 2009

Otwieram oko.


Jedno potem drugie.Znów się uśmiecham bo słońce przebija się przez żaluzje.Uśmiecham się i wstaję,budzę do życia.Odpalam ukochaną piosenkę M83.Sama jestem w domu to robię krótką ale jakże przyjemną potańcówkę w gaciorkach.Jak dziecko.Co mi tam.Wypijam wielki kubek naparu z imbiru i limonki.Zbliża się jesień,bakterie i wirusy zaczynają szaleć."Ładuję" swój układ odpornościowy jak tylko mogę.Biorę szybki,gorący prysznic,słońce wciąż zagląda..Majkel zaraz wróci ze sklepu.Zdrowe śniadanie i ruszamy dalej się naświetlać.
Można przyjemniej zacząć dzień?Pewnie tak.Ale mi to wystarcza.Spokój i optymizm wypełniają moje wnętrze.Oj,jak dobrze.
Kolejny tydzień powoli się kończy.Jeszcze dwa!DWA!Wszystko wskazuje na to ,że wrócę 18 października. Tak jak kupione bilety nakazują.fajo.Jeszcze troszkę.Przetrzymam.
Ajjj,mogłabym dziś fruwać.Całuję!