
Dużo słońca na świecie i w moim domu.
Mogę garściami korzystać z ostatnich dni wakacji. Udało mi się wykonać wszystkie założone rzeczy i niemal od razu poczułam jak schodzi ze mnie ciśnienie. Taka ciążąca świadomość obowiązków dnia codziennego, pracy, szkoły i miliona innych spraw.
Dawno nie miałam podobnej chwili wytchnienia. Poważnie. Dzisiejsze przedpołudnie spędziłam w dresiku, w łóżku, wśród gazet, książek, kotów i dobrego filmu. Najlepsze jest to, że w ogóle nie mam wyrzutów sumienia z tego powodu. Jak ja tęskniłam za takim przedpołudniem!
Wypadałoby uskutecznić taki relaks jeszcze kilka razy. Zregenerować ciałko. Odpocząć. Zrobić reset.
Kolejny rok akademicki zbliża się wielkimi krokami. Milion nowych przedmiotów, milion nowych zadań. Czuję swego rodzaju ekscytację, ale przez 3 kolejne dni - nie będę o tym myśleć. Wszystko w swoim czasie.
Jesień niesie ze sobą w kontenerze miliardy bakterii i wirusów. Tylko odbieram od znajomych telefony - chora, chory, kaszlący, kichająca, prątkujący. Mnie się narazie nic nie tyka. Bombarduje swój układ trawienny wspomagaczami. Tymi warzywnymi. Ostatnio zadzwoniła do mnie najlepsiejsza kumpela ze studenckiej ławki. Paula, weź mi coś doradź - mówi - bo ja cały czas kicham, a Ty taka ciągle...zdrowa jesteś :)
W poniedziałek kontrolna morfologia. Zobaczymy, co tam w trawie piszczy.