
Nic tak nie dodaje sił jak ciepłe łóżko, dużo snu, miejsce pełne pozytywnych fluidów, ciepłe myśli i troska innych ludzi. Nie da się ukryć, mam się znacznie lepiej.
Cały czas jestem dość otumaniona, nie jestem do końca pewna, czy lekami czy lekkim przeziębieniem. Doskwiera mi męczący kaszel, gorączki niby nie mam, ale w nocy pocę się potwornie. Dobrze. Niech wszystkie paskudztwa wyłażą wszelkimi drogami.
Wczoraj spotkałam się ze swoim lekarzem z Dana Farber. Miło było go widzieć. Nie rozmawialiśmy bardzo długo, ale to z czego jestem poniekąd zadowolona to możliwość dokładnego obejrzenia na komputerze jak się rzeczy "w środku" mają. Mimo ukończonych niegdyś studiów paramedycznych na Akademii Medycznej, i całkiem niezłej wałówki z anatomii nie do końca byłam sobie w stanie wyobrazić obraz progresji choroby - nawet trzymając radiologiczny opis w ręku. To co zostało mi wcześniej przekazane to - węzły -> rosną = źle (a nawet bardzo źle) . Ale co gdzie jak i kiedy? Nadrobiłam to wczoraj.
Nie powiem żeby taka lekcja była powodem do karnawałowego szaleństwa, bo trochę mnie przybiła. Jakiś tam guzek w płucu (który przedtem brzmiał dla mnie najstraszniej) wcale nie jest problemem i można się nim zająć w przyszłości. Jakiś lekko podejrzany węzełek chłonny w pachwinie, też nie wygląda groźnie i nie będzie przyczyną większych problemów. Sytuacja, którą teraz bacznie obserwujemy to to co dzieje się w śródpiersiowych węzłach chłonnych oplatających moją tchawicę i oskrzela. Otóż kilka z nich poniekąd spuchło i uciskając siebie nawzajem zaczęło tworzyć masę, która jest zagrożeniem funkcjonalności mojego układu oddechowego.
James ( mój oncologist fellow ) powiedział, żebym niczym się nie martwiła, że jego zdaniem Cediranib jest lekiem, który mi pomoże i że jestem w sytuacji, którą by nazwał "kontrolującą" stan rzeczy. Wiary mi nie brak, sił mam trochę więcej, ciepło myślę o swojej przyszłości, wiem że biorąc ten lek mam o wiele większe szanse niż z Sutentem, jestem pod wspaniałą opieką, i w ogóle jest mało rzeczy, na które mogłabym narzekać to jednak ścisnęło mi wczoraj serce.
Powrót do zdrowia, czy życie z chorobą to proces - pełen wzlotów i upadków. Raz jest dobrze, innym razem gorzej, by później znów mogło być wspaniale. Czasem odbijamy się od dna by wznieść się na wyżyny, czasem stoimy na krawędzi i robimy wszystko by nic nie strąciło nas w przepaść. Ja to wszystko wiem. I rozumiem. Ale będąc najzwyklejszym w świecie człowiekiem, chyba trochę przez łzy przypomniałam sobie jak bardzo jeszcze nienawidzę tego ... siura.Wstrętnego.
Choroby w sensie.
:)