Na prośbę.
Na prośbę osób, które pytały się o kontakt z mediami. Przyznaje się bez bicia, że i tutaj miałam bardzo bardzo dużo szczęścia. Kiedy 2 lata temu (niedługo będą 3!) leżałam w szpitalu, nie do końca świadoma tego co się będzie ze mną działo, na zewnątrz - poza gmachem warszawskiego CO, moja rodzina i przyjaciele a zwłaszcza siostra, zaczęli trząść Niebem i Ziemią. Nie wiem ile telefonów zostało wykonanych, nie wiem ile mailów wysłano do różnych stacji - wiem tylko, że cała machina ruszyła za sprawą jednego dziennikarza, który zainteresował się sprawą - i nie stało się to od razu. W momencie kiedy został puszczony jeden materiał w tv, moją historią zainteresowały się inne stacje - ale nie była to inicjatywa ani wpływ nikogo z bliskich, ale samych redakcji stacji telewizyjnych i pracujących tam osób.
Podobna sytuacja była z vel. Mistrzem Guru Wielkim Zbig Hołdysem, który dowiadując się o dziewczynie z Żoliborza wstukującej w komputer (cytuję) "niezwykłe posty", jakimś sposobem zdobył mój numer telefonu i w deszczowy dzień zaprosił na herbatę.
Całą swoją rodziną mieliśmy wiele obaw, przede wszystkim dotyczących jednego - kto, zainteresuje się, zwykłą, szarą dziewczyną, pracującą jako kelnerka w jednej z warszawskich restauracji, kolejną z miliona chorych na raka, nie wyróżniającą się w zasadzie niczym? W sytuacji gdzie ogrom ludzi potrzebuje podobnej pomocy?
Wielkim zaskoczeniem dla mnie i moich najbliższych stał się fakt, że tym czymś co jednak było interesujące - okazał się - właśnie mój blog. Nigdy nie przestanę się temu dziwić, nigdy nie przestanę być za to wdzięczna i nigdy nie przestanę za to dziękować. Nigdy. Do dziś, drapię się po głowie, bo nie uważam się za kogoś wyjątkowego, kto przyjął nadzwyczajny stosunek do życia. Bo czy ja mam inne wyjście? Wybrałam taką drogę odczuwania i relacji ze światem jaka wydaje mi się być najzdrowsza, w pełnym znaczeniu tego słowa. I tym bardziej czuje się onieśmielona, że tak wielu ludzi to docenia.
Naprawdę mam wielkie szczęście.
Media. Choć jestem młody leszcz w tych sprawach, i choć bardzo bym chciała - nie do końca się na nich znam. Bo wydaje mi się, że nie ma wyćwiczonego sposobu, recepty na to jak promować siebie, swoją sprawę, albo prośbę o pomoc. Owszem, bez mrugnięcia okiem powiem, że w sytuacjach takich jak moja, czy tysięcy innych potrzebujących osób, pomoc mediów jest niezbędna.
Dlatego wydaje mi się, że rozpoczęcie jakiejkolwiek akcji charytatywnej powinno się rozpocząć od stworzenia czegoś, co będzie w łatwy, przystępny, ciekawy i wiarygodny sposób mogło informować większą część ludzi. Takim czymś jest np. blog, strona internetowa, utworzony event na facebooku i oczywiście nawiązanie współpracy z daną Fundacją. Telefonowanie na samym początku, np. do mniejszych stacji radiowych, telewizyjnych, prośba o pomoc redakcje lokalnych gazet, też wydaje mi się czymś bardzo sensownym, choć nie potrafię powiedzieć czy gwarantującym sukces.
Gdy się jednak nie spróbuje, naprawdę ciężko jest się przekonać czy się uda. Dlatego, bardzo zachęcam do tego rodzaju przedsięwzięć.
Ktoś podsunął pomysł stworzenia "historii choroby", co wydaje mi się genialną wskazówką. Może dołączając do tego adres, właśnie stworzonego bloga, albo ciekawego zdjęcia, albo informacji o tym, że choroba uniemożliwia realizację największego życiowego marzenia - zwróci się bardziej uwagę na swoją sprawę? Może. Nie umiem tego przewidzieć ani powiedzieć. Ale czy ktoś byłby w stanie?
3 komentarze:
Kiedyś chyba to Paulina wypowiadała się juz na ten temat - bardzo pomogła jej siostra (pierwszy krok) - osoba pracująca w TV (jeszcze pracująca lub wcześniej, mająca znajomosci w światku medialnym)
...bez znajomości ani rusz niestety..
no ale nikt o to pretensji nie ma...tylko nie warto robić złudnych nadzieji, że jakakolwiek telewizja odpowie na list
:-))śmiechu kupa.
ale oczywiście TRZEBA i NALEŻY próbować!!!Zawsze!!
Jestem mamą chorej na ASPS Ani, czyli dokładnie borykamy się z takim samym problemem jak Paulina.I to właśnie ta DZIEWCZYNA,jej rodzice oraz brat niejednokrotnie nam pomogli. Za co bardzo, bardzo dziękujemy. Wystarczył telefon, a pomoc już była.Służyli nie tylko radą, ale i inną pomocą.A najbardziej dziękuję Ci Paulinko za tego bloga,za to że mogę tu zawsze zajrzeć.Jesteś kochana,pozdrawiam gorąco w swoim i Ani imieniu, bo jej akurat nie ma.Odpoczywa nad morzem.
Ja może wypowiem się, jak to wyglądało z mojej strony, jako osoby nieznającej Pauli osobiście. Na jej blog trafiłam z bloga Chustki - dokładnie to na blogu Chustki jest bardzo dużo odnośników do blogów osób chorych. Przeczytałam kilka stron każdego z nich. Zostałam na paru - na tych, na których były wpisy, które mnie najbardziej poruszyły. W moim przypadku takim magnesem była WOLA WALKI. Tak jak u Chustki - która jest kobietą niesamowitą, ostrą, pełną siły i mocy, cudowną, i u której wierzę bezgranicznie, że z rakiem wygra - tak u Pauli ta wola jest (chociaż oczywiście inna ze względu na inny bagaż doświadczeń życiowych). Myślę, że blog to podstawa. Blog, na nim sporo informacji: co to za choroba, jak leczyć. Mnie też zatrzymują zdjęcia (wychodzi teraz, że jestem trochę nieempatyczna, bo łapię się na uczucia i fotki - trudno, wpis będzie szczery do bólu, bo jeśli komuś ma rada pomóc, to niech będzie jak najszczersza). Jeśli wspieram, ważne jest dla mnie, żeby wiedzieć - co się dzieje, co dobrego, co złego. Mieć kontakt. Cierpienie w pokorze - tak, cenię, podziwiam. Ale jedyną szansą, żebym poznała sytuację kogoś chorego, kogo na oczy nie widziałam, jest, żeby ta osoba i jej rodzina wręcz stawały na rzęsach, żeby o tej osobie usłyszeć. Jeśli cierpisz w milczeniu w zaciszu domu - ja tego nie usłyszę! A wraz ze mną setki tysięcy innych osób...
Paulę wyróżnia humor, optymizm, dojrzałość (mimo młodego wieku); podziwiam, że stara się prowadzić bloga rzetelnie i sumiennie, mówi, co się z nią dzieje. Od tego radziłabym zacząć. Bo tak naprawdę sporo pomagających zagląda w inne blogi, i prędzej czy później trafia się z nich w kolejne i kolejne. Pisać, walczyć, promować - nie liczyć na innych, telewizję, znajomości! Chyba najmocniejszą grupę wsparcia ma Chustka, która "promowała się" (złe słowo, ale wiecie, o co mi chodzi_ tylko swoim blogiem. Nie znajomościami w mediach, nie szczęściem. Sobą samą poruszyła masę osób.
No i pozwolę sobie jeszcze powiedzieć, że nie widzę powodu, dla którego Paula miałaby pisać jakiś tutorial "jak zdobyć pieniądze na leczenie". Każdy startuje z tego samego poziomu: "jestem chory". Co kto z tym zrobi - jego sprawa. Oczywiście inaczej choruje ktoś bogaty, biedny, ale myślę, że w przypadku niemal wszystkich chorych najważniejsza jest determinacja.
A Pauli, przy jej stopniu determinacji, aż chce się pomóc, bo wiadomo, że ona tę pomoc z całych sił wykorzysta. Myślę, że najpierw trzeba zdobyć zaufanie ludzi - najłatwiej blogiem - a potem ma się z tego jakiś "zysk" (jeśli już koniecznie musimy na wszystko patrzeć przez pryzmat pieniędzy). I jeszcze jedno: Pauli blog to nie jest ciągłe "dajcie mi pieniądze", tylko opis walki o życie i powrót do zdrowia. I to też jest ważne. Nie postawa roszczeniowa. Postawa Pauli.
Prześlij komentarz